ROZDZIAŁ XV. 
PRZYBYCIE LĄDEM DO OCHOCKA

 

Znalazłem w tym miejscu tegoż samego komendanta kniazia Myszyńskiego, Jegora Pietrowicza, najgorszego tyrana, z którym odbywałem podróż na wierzchowych koniach z Jakucka do Ochocka.

Bawiłem w tym porcie dwa miesiące, dopóki nie przyszła karawana z Jakucka z różnymi rekwizytami do okrętów, podług zwyczaju. Konie były najęte przez kupców Irkuckich, którym dałem kilka soboli i dwa lisy bure; za co mnie dostawili na powrót do Jakucka.

Miałem bardzo wiele petryfikacji różnych, jedne darowane na pamiątkę od tamecznych oficjalistów, drugie mojego własnego zbierania. Miałem też suknie najdziwniejsze, w których Sybille odprawują swoje ofiary; koszule z kiszek ryb morskich, suknie z kory, ptaków morskich i kamienne ze śludy, wszystko to komendant w Ochocku odebrał. Niektóre szczątki pozostałe tych ubiorów, jedne złożyłem w świątyni Sybilli w Puławach, drugie w Porycku w kolekcji Tadeusz Czackiego.

Nim wyjechałem z Ochocka byłem najbardziej chory. Uformował mi się nie wiedzieć z czego, guz niżej piersi większy od dojrzałego jabłka. Ten guz sprawował mi największe nudy i dławienia. Doktora tam nie było żadnego, któryby mógł ratować, ale mój gospodarz doradził mi udać się do tunguzkich Szamanek, które większą moc mają robienia cudów niż kamczackie.

W takiej tedy nieszczęśliwej sytuacji postradawszy zmysły, zupełnie oddałem się ich leczeniu. Najprzód sprowadza on dwie Sybille, aby mnie widziały i zadecydowały o mojej chorobie. Przyszły więc dwie najszkaradniejsze baby w swoich dziwnych ubiorach; oglądały mnie, dotykały się guza i odskakiwały powiadając, że kamczadalskie Sybille przez zazdrość nasłały na mnie swojego diabła i kość do morza wrzuciły: trudno będzie go wypędzić, ale my go wypędzimy. Gospodarz naucza mnie , aby na to wszystko zezwolić, co one zechcą robić. Kazał jednak zapłacić im wprzódy i sam został nagrodzony.

Gospodarz był to Syberianin, w garnizonie Ochockim odstawny majtek. Usłuchałem jego rady we wszystkim. Najprzód Sybille przyniosły z sobą suche cedrowe drewka i dużą kamienna płytę, na której rozłożyły ogień a mnie kazały usiąść niezbyt wysoko i nie lękać się niczego. Potem zaczynają swoim językiem coś do ognia gadać, jedna z nich zaczyna pełznąć do mnie z ryczeniem głosu niedźwiedziego i zbliżywszy się na krok, rzuca się na mnie szarpiąc zębami wszystkie suknie aż do samego ciała, gdzie guz był uformowany. Zaraz potem upada na wznak, zostaje jakby w konwulsjach i do rozpalonego ognia toczy się. Gospodarz w tym momencie ostrzega, abym patrzał na jej gębę. Jakoż postrzegam, że ma kręcącego się w zębach dużego czarnego robaka, i powiada mi gospodarz: widzisz panie, że dobyła diabła. Druga jej towarzyszka wyrwała z gęby i na stos rzuciła, poczym zaczęły niezmiernie cieszyć się i skakać, że otrzymały zwycięstwo.

Wziąwszy swą zapłatę odeszły. Gdy mnie odurzali owem kuglarstwem, zdawało mi się przez imaginację, że czuję jakieś ulżenie, lecz nazajutrz wróciłem do dawnego stanu. Udaliśmy się w dalszą podróż do Jakucka z powracającym transportem: popasy i noclegi odbywaliśmy sposobem pierwszej drogi.

Droga nie była mylna, bo końskimi kopytami usłana; gdyż od czasów niepamiętnych karawana tędy przechodząc, ustawicznie wiele koni utraca pod ciężarem i od samychże niedźwiedzi.

Stanęliśmy w Jakucku, skąd niedługo do Irkucka ruszyłem. Prowadza do tego miasta dwie drogi. Kupcy z większymi ciężary różnych futer i zdobyczy, płyną rzeką Leną naprzeciw wody i zaledwie na dzień mil cztery ujść mogą; tak niezmiernie jest bystra.

Inna droga po nad brzegami rzeki jest poczta konna.

Kilka dni jechałem wodą, ale znudziwszy się do ostatka i będąc osłabiony, wziąłem pocztę konną. Miałem wszelkie wygody po stacjach, gdzie posłani na zsyłkę koloniści byli osadzeni. Żyją oni rybami, sieją też jarzyny i ogrodniny, biją zwierza i tym opłacają podatek skarbowy. Za brzegami Leny żadnych nie ma osad, tylko kraina bezludna i dzika, gdzie same najwynioślejsze skały i przepaści, niskimi borami pozarastałe. Tu jednak natura jest dziwnie piękna. Jadąc albowiem nad brzegami Leny, widać formujące się z wyniosłych brzegów kamiennych różne piramidy jakby miasta jakie, których sytuacja co ćwierć mili się zmienia. Tysiączne kaskady z gór spadają do rzeki; kamienie świecą się ponad brzegami Leny. W przejeździe moim do Kamczatki nie były mi te kolonie i narody znajome, ponieważ rzeką byłem wieziony.

Na każdej stacji koloniści byli gościnni, nie wymagali zapłaty za żywność i za inne usługi. Opuszczając jakie miejsce miałem zawsze konwój i każdy mi zawsze opowiadał o swoich awanturach. Znalazłem bardzo wielu niewinnych, podług ich opowiadania. Było między nimi różnego stanu ludzi.

O trzysta wiorst od Irkucka spotkałem dzikie ludy, których zowią: Brackie narody i te mnie dostawiły końmi w powozach do Irkucka.

Te narody są liczne, maja wiele koni i bydła; z całym swoim taborem wynoszą się na zimę do lasów i tam przemieszkują. Na lato zaś dla paszy bydła wracają na płaszczyzny koło Irkucka leżące.

Cały ten naród na jednym prawie rozkłada się miejscu i do dwóch mil zajmuje ziemi. Robią doczesne z ziemi lepianki, co z daleka wygląda jak najogromniejsze miasto. Nad każdym niemal mieszkaniem są powywieszane skóry jelenie na bardzo długich żerdziach, co znaczy ofiarę dla Bogów. Ubiory tych ludów są dziwaczne, ze skór i jelenich i końskich. Fizjonomie najstraszniejsze, twarze oliwkowate i szerokie; religia pogańska; szamanki czyli sybille i u nich są w modzie. Roli nie uprawiają, chociaż ziemia jest żyzna w okolicach Irkucka. Żyją mięsem, mlekiem koni i bydląt. Opłacają podatek częścią w pieniądzach, częścią w futrach, które za sprzedaż koni i bydła dostają.

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

DZIENNIK PODRÓŻY...

NASTĘPNY ROZDZIAŁ