WIEŻA EIFFEL

Wyjątek z poematu Mefisto

 

Dalej i dalej w świat z rozdartym łonem,

Nad Morzem Martwem dziś, jutro Czerwonem.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Stolica świata nie traci z swej siły...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Tam gdzieś z otwartej sterczy kość mogiły,

Tam rozebrane z dział warowne wieże...

Kartaczownice, poskładane w sągi,

W Berlinie żołnierz landwerzysta strzeże,

Pomniejsze w pyszne przelane posągi

Moltków, Bismarcków, Werderów, Stejnmetzów,

Inne w ogniste ciągną paszcze pieców.

 

Ludzie i ludy odjąć się nie mogą

Prawu zniszczenia i odmianom losu:

Dziś - głośne, huczne, jutro - już bez głosu,

I wszystko w cienie schodzi zwykłą drogą;

Ale nim zejdzie, nim wieści zaginą

Sławy, znaczenia, wieńców i kadzideł,

Poezja w zorzy malowanych skrzydeł

Złociste loty niesie nad ruiną,

Zmarłemu życie powraca na chwilę

W obrazie pieśni, w głazie i w teatrze;

Potem się cisza wiesza na mogile,

Nim zapomnienia mgła ostatek zatrze,

Jeśli... tak, jeśli... Któż przeznaczeń karty

Odczytał wszystkie od końca do końca?...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

W bramy paryskiej Wystawy, otwartej

Od wschodu słońca do zachodu słońca,

Fale narodów płyną nurtem gwarnym

Pod niebem, losem przyszłości ciężarnym.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Geniusz Egiptu na czas niepożyty

Na wstręcie burzom wzniósł piramid szczyty,

Które gdy ziemia wciąż oblicze mieni,

Lądy zatapia, zniża gór łańcuchy,

Na nieobjętej pustynnej przestrzeni

W nie zachodzących gwiazd wpatrzone ruchy,

Granitowymi zaryte podstawy,

Poważne kształty wznoszą z piasków ławy,

A w ciemną wieczność płynąc równo z czasem,

Ognistej strefy zdają się kompasem,

Którego igła znad Nilowej rzeki

Znaczy nie świata godziny - a wieki.

 

Tak równa siła odtrąca obawy

O trwałość bytu w opatrznej naturze;

Słoń z nosorożcem jedne spasa trawy,

Na puklerzowej nosorożca skórze

Oprze się słonia ząb, trąba nie chwyci

I społem ciągną w oddal nieskłóconą.

 

Czasu i głazów nie wyprzeda nici

Nad brylantowe schylone wrzeciono

Okrutne Parki, aż byt się nasz strawi

I chwila czasu w wieczność się przejawi.

 

Zapadłych wieków chwały i bezwstydy

Przebrzmiały wszystkie i zgłuchły na szlaku,

Cisza owiała ruiny Karnaku...

 

Od brzegów Nilu z krzykiem: Piramidy!

We wrzącym piasku i bitew upale,

Sławą okryci, mkną zwycięzcy Gale

Pod znakiem ptaka, który ranne świty,

Zarumienione opiewa błękity.

 

Śpiew marsylijski wstrząsającej treści,

Legionów tętent, a gest bohatera

Drzemiących wieków obudzą czterdzieści

I ciemne koła oczu ich otwiera.

 

Jak nad Lemanem na niższe pokłady

W jesienny ranek mgły alpejskie cieką

I szare skały, wzorem starców rady,

W krąg zaciągają, a ich szatę lekką

Promienie słońca wedle boskich wzorów

Bramują nićmi tęczowych kolorów,

Wieki, z nieczułych obudzone zgonów,

Szarzeją z grobów setnych faraonów.

 

I kędyż wami wiatr szalony wieje,

Prochy - tytany, Gale - skarabeje?

- W słońce nam droga z pustyni przestworza,

Drzemiące ludy, zorza! nowa zorza!

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 

Od ciał nam dusze odchodzą tak chętnie

Jak od wymownych ust skwapliwe słowa.

Prawa ludzkości w każdym pulsów tętnie,

Jedno nam Brama, Ałła czy Jehowa.

W dłoń broń i dalej z oczy łez pełnemi

Jest Bóg na niebie, a Francja na ziemi.

 

Schodzono skórznie, mundur, stare klaki,

Bitwy dzień po dniu, sztandar - drobne strzępy;

A zorze dnieją, gdzie te pieją ptaki,

Dzień stąpa, gdzie te stąpają zastępy;

"Etre Supreme - krzyczą - vive!" i nad obszary

W odległość niosą podarte sztandary.

 

Więc głosy lecą do ostatnich kresów,

Na nieprzerwaną horyzontu głuszę,

Na Ptolomeów tych i na Ramzesów,

Jak wracające do swych mumii dusze,

I w trumny królów, zawarte najszczelniej,

Grzmiące podają słowo: Nieśmiertelni...

 

Ammon Ra! Słońce! I łódek żagielki

Pomkną po Nilu za ludem nieznanym,

Za bohaterskim, młodym, rozśpiewanym;

Mały ten naród Galów jakże wielki!

 

II

Z brzegów Sekwany, w której fale mętne

Chylą się wierzby jak wdowy płaczące,

Pozornej naszych dni wielkości wstrętne,

Potworna wieża wystrzela na słońce;

Piętrzy się szkielet żelazny olbrzyma,

Którego stopy matka otchłań trzyma,

A nocą gwiazda prześwieca śród żeber,

Jakby z tych szczelin patrzał Ney czy Kleber.

Przy jej rozmiarach zdrobnią! Paryż cały,

Ów tryumfalny łuk cesarskiej chwały

I Inwalidów kościół, i Notrdamy,

Saint Jacques, Lipcowa Kolumna i kramy,

I więcej: Teby, piramidy, File,

Kolońska wieża, mur chiński, gdzie w pyle

Wszystko pode mgłą gęstą się rozściela.

 

Jako mularze u fal Eufratu,

Francja z wieżycy żelaznej Eiffela

Od końców ziemi strąbionemu światu

Wielkością swoją chce błyszczeć po klęsce

Przed zadziwione niemieckie zwycięzcę

I pychą pychę wrogów upokorzą:

Przebiła Alpy, związała dwa morza,

W nauki świetne, kunsztowne świątynie

Z nowymi mury wchodzi mądrość nowa;

Bóg Nazareński jeszcze tam gdzieś w gminie,

Pod strzechą wiejskich mieszkańców się chowa,

Z wierzchołka wieży na ziemi obliczność

Świeci bóg nowy świata - Elektryczność.

 

Zadowoleni, uczeni, szczęśliwi

Nad zgromadzoną w poziomach czeredą;

A kto się dziwi, a kto się nie dziwi?!...

Japończyk większe widział cuda w Jedo;

Północny człowiek, ciche pojąc lamy,

Lodowce marzy, śniegów świat polarny;

Indianin życia objawy - sen Bramy;

O Wielkim Duchu szepce Murzyn czarny.

 

I cała ilość narodów przemnoga

Powtarza jedno wciąż: "I któż nad Boga?

Skinie - i w długi dym rozwieje skały,

Skinie - i w płyn się rozleje żelazo...

O! Himalaje, Andy, Cimborazo!

Jeśliż na Paryż On wypuści gromy,

Harmonii wszystkich gwiazd Mistrz - na atomy?"

 

"Wielki ten naród Galów jakże mały..."

Takimi słowy mieszkaniec Orientu

Przymawia z wieży paryskiemu świętu.

 

W żegludze wieków geniusz, nie rzemiosło,

Do drogi cieniów nad otchłanną nocą,

Nim wieczne gwiazdy stały ląd ozłocą,

Promień za igłę wziął, a miecz za wiosło.

 

Nie w rytm poezji wieża, wynalazki;

Muza, zwrócona na egipskie piaski,

Kędy ojcowie do drogi po sferach

Hermesa zodiak odkryli w Denderah,

Szemraniem liści pożółkłych jesieni

Nie do Francuzów śpiewa - do kamieni.

 

Poezja Francji oczy pełne żalu

Po znieważonym powłóczy Wersalu,

Kędy w królewskiej sali zwierciadlanej

W lustrach wciąż widzi odbite Germany,

Hełmy błyszczące berlińskich rycerzy,

Miecze wzniesione z plamami krwi świeżej,

Upokorzoną ojczyznę w przedsionkach,

Łunę pożarów nad miast świata miastem.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Gdzieżeś, o cieniu w zbroi i koronkach,

Słońce, nazwane Ludwikiem Czternastym?

Cienie Kondejów, Wobanów, Wandomów?

Jakaż to płochej fortuny odmiana!

Rzesza niemiecka, śród dział głuchych gromów,

Nowego wita dziejów Karlomana.

 

Gdy rada mężów, poważnie kamienna,

Diugesklin, Tiuren, Rolandy, Bajardy,

W cieniach pałacu wspomina miecz Brenna,

Litości pełna, jeśli nie pogardy,

Dla płochej hurmy, co gwarna a skrzętna,

Słodząc gorycze niezaszczytnej walki,

Wystawia wieże i wystraja lalki,

Okrutnej klęski i krwi niepamiętna;

A gdy w powietrzu jęczy głos: Niestety!

W wielkiej kostnicy tańczy menuety.

 

O Francjo! złotych żniwiarko wawrzynów,

Orlico wartkich po przestrzeni lotów,

Gdzie sława twoja, ziemio męskich czynów,

Napoleonów, Hoszów, ziemio grzmotów,

W sferęż ty idziesz bogów czy helotów?...

 

Gdzie twoja chwała nieskażona, czysta?

Ziarna złociste podły czas roztrwania,

Na wieży Eiffel staje duch Mefista

I na wschód, zachód poleca się, kłania,

Idei wielkiej kłamstwo na porządku,

Pyszna Wystawa, poemat bez wątku.

 

Błądzi, kto gniewny sąd wygłasza rączo

O sprawach, które nigdy się nie kończą,

Lecz kto tę starga gmatwaninę krwawą?

Rzeczywistości! snemżeś ty czy jawą?

Burza i lament, a śród łez i krzyków

Nie struny harfy, słyszę brzęk srebrników.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

Godzino myśli, męko rzeczywista!

Za Ren wędrowca wiedzie kto? nie powiem,

A cień mu wszędzie wije się Mefista

I wiatr zawiewa siarką i ołowiem.

 

Wielcy współcześni, ach! ojcowie mali!

Wieża pod niebo wzbiega... idźmy dalej,

Dalej i dalej, kędy pęka granit

Na głosy żalu złotych Oceanid;

Tam, gdzieś daleko u germańskich krańców,

Nad sinym morzem w szum i wichrów zamęt,

W ciche westchnienia, w konania wygnańców

Wplatają pieśni łez akompaniament

Oceanidy, suma nędzy głosów,

Echa tragedii greckich Eschylosów.


WIERSZE TEOFILA LENARTOWICZA