Literatura polska nie wyrosła z podglebia żywota ludu wieśniaczego i robotniczego, to też nie jest zwierciadłem tego swoistego życia, czyli nie znalazła dla siebie formy gdzie indziej nieznanej. Jest ona literaturą warstw zwierzchnich, szlacheckiej i mieszczańskiej. Jeżeli zajmuje się ludem, to zajmuje się, jako barwą, Jako tematem poniekąd egzotycznym, jako materią o wartości społecznej, lub tworzy akt miłosierdzia, współczucia, łaski. Dla olbrzymiej, nieprzemierzonej masy chłopstwa polskiego, gdyby nawet czytać umiało i zapragnęło oświaty w duchu narodowym, literatura, tworzona niegdyś w kole szlacheckim, w czasie niewoli, a nawet dziś dla nielicznej warstwy ziemian, i mieszczan, dla osobników wysoko szlachetnych i subtelnych, albo dla "pokrzepienia serc", rozumiejących i czujących, co to niewola, a co bujna, szlachecka przeszłość, - nie tylko jest dziś nieczytelna, ale i później będzie obojętna i tylko do pewnego stopnia własna, ulubiona, droga. Podnosiłem to już w pisemku p. t. "Projekt Akademii Literatury Polskiej", opierając się na doświadczeniu, zebranym osobiście w czytelniach ludowych "Towarzystwa Szkoły Ludowej" i innych, iż w czytelniach tych świecą luki wprost przerażające: nie ma co dać do czytania ludowi. Tymczasem ten lud za kilka, czy kilkanaście lat, po przeprowadzeniu reformy rolnej i wskrzeszeniu powszechnego, przymusowego i wyższego nauczania, zażąda przecież książki własnej, - co więcej - własnej literatury, gdyż on to będzie narodem. Romantycy, poezja emigracji, nasze jęki niewoli - nie wystarczą. Pisemko o konieczności utworzenia Akademii Literatury Polskiej, która zajęłaby się całym zespołem spraw z literaturą związanych, układane było w końcu wojny, w chaosie spraw olbrzymiego przewrotu, a jednak dziś jest dwakroć aktualniejsze, gdy niepodległość zaczyna zapuszczać pług parowy w nowizny i ugory starego życia.

Pismo literatury polskiej jest odbiciem języka szlachty i mieszczaństwa, językiem wielkomiejskim, językiem małym, skąpym w stosunku do ogromu mowy ludowej, - zachwaszczonym niebywale cudzoziemszczyzną, - językiem, który wyrósł z jednej, wielkopolskiej gwary, dla olbrzymiej masy nieoświeconego ludu, mówiącego swoimi gwarami, trudnym do wyrozumienia, niemal śmiesznym, który za plecami naszymi wyśmiewa, nazywając go mową "cedzoną przez zęby". Lud w niepomiernej swej masie mówi inaczej, niż pisze jego piśmiennictwo. Zjawisko to powtarza się, oczywiście, i gdzie indziej, w społeczeństwach na miejscu swym zasiedziałych, wyrastających z pni ludowych, lecz u nas, przy 50% analfabetów jest szczególnie jaskrawym. A czy sami twórcy literatury polskiej zdają sobie sprawę z tego, jakim piszą językiem? Piszą, rzecz prosta, po polsku, - rzucają swe książki w jakiś tłum, mówiący po polsku, i na tym koniec. Tymczasem, jeśli oddalić się od stolicy o kilka kilometrów, odejść od miast i skupień fabrycznych i przysłuchać się mowie ludowej, to się snadnie spostrzega, iż mowa ta brzmi inaczej, niż nasza, odmiennie, częstokroć nie bardzo zrozumiale. Mało zrozumiale nie tylko w ustach Kaszuby, Mazura Pruskiego, na Spiszu, na Śląsku i w Tatrach, ale odmiennie i niepodobnie w kieleckiem, na Mazowszu, w lubelskiem i płockiem. Są to gwary. Jest to tak zwane "mazurzenie". Ale jeśli rozejrzeć się w "Mapie dialektów polskich", ułożonej przez Prof. Dr Kazimierza Nitscha1), to się spostrzega, iż owo "mazurzenie" zajmuje całą bez mała Polskę, bowiem całe Mazowsze, głęboko sięga w Śląsk, obejmuje piotrkowskie, kieleckie, krakowskie, zapuszcza się w Orawę, Tatry, Spisz i zatrzymuje się dopiero na granicy Wisłoka. Przekracza lubelskie, Podlasie, białostockie i suwalskie, a na północy i zachodzie biegnie na Lec, Szczytno, Sierpc, Kutno, Turek, Kalisz. Nie "mazurzy" Wielkopolska z Kujawami, Pałukami, Krajną, Kocie-wiem, Mazurami Pruskimi, zachodni Śląsk i ziemie, gdzie ludność rdzennie polska spotyka się z ludnością czeską, lub ruską. Ogromna tedy większość narodu musi się uczyć wymawiania języka pisanego i drukowanego, a ucząc się, chybia, kaleczy swą wymowę, "szadzi". "Szłońce gorońce piece w szamo coło". O parę kilometrów od stolicy Warszawy wieśniak mazowiecki nie wymawia ą i ę, modli się pod "Matku Bosku" i ma w swej gwarze mnóstwo wyrazów dziwnych, które uśmiech wyższości wywołują na wargi mieszczanina purysty, a dowcipnych stołecznych felietonistów podniecają do pisania świetnych wykpiszowskich kawałów, właśnie niby to w gwarze, zwłaszcza w czasach przedwyborczych. Należy tu zaraz zaznaczyć, iż wymowa chłopów podwarszawskich nie jest "błędną", a wymowa miejska i literacka "poprawną" w istocie swej, tylko pierwsza jest zaniedbana, a druga uprzywilejowana. Gdyby stolica Polski powstała była w prawieku w Warszawie, lub w Płocku, to dziś pisalibyśmy "prawidłowo" - "śmnieg" zamiast dzisiejszego "śnieg", "psiwo" zamiast "piwo", "zino" zamiast "wino" i tak dalej. Przypominam sobie z lat dawniejszych recenzję dziennikarską o jednym z utworów Adolfa Dygasińskiego, jeszcze żyjącego wówczas, gdzie felietonista stołeczny zarzucał temu pisarzowi, iż język jego, - język Dygasińskiego, - jest "zaniedbany". Tymczasem to właśnie język literacki recenzenta, - którego nazwisko wypadło mi z pamięci, był zaniedbany, bynajmniej nie przez jakiś indywidualny defekt pisarski, lecz przez skąpość wyrazów, nazw rzeczy, barw zjawisk, przez oschłość, skostniałość, tożsamość z oschłością i skostniałością jego kolegów po piórze. Nieprzebrane zaś bogactwo języka i sposobów wyrażania się Adolfa Dygasińskiego, - który miał w uchu jedną z najczystszych gwar, na południowych stokach i rozłogach gór świętokrzyskich, - okolic Wiślicy, Rytwian, Staszową, Zborowa, Kurozwęk, Oleśnicy, Stopnicy, - dziedziny Oleśnickich i Zborowskich, a prapopieliska Wiślan, - który rozumiał i czuł, jak nikt inny istotę tamecznego życia, byt tamecznych ludzi, zwierząt, ptaków, roślin i kwiatów, lasów i pól, - streściło się w dziełach jedynych w swoim rodzaju, nienaśladowanych przezeń i nie dających się naśladować, znikąd nie wziętych, jacy własnych tego pisarza, jak własną była jego dusza, jego rozum, pamięć, wyobraźnia, współczucie i wynikająca stąd forma jego dzieła. Gdy pod koniec czteroletniego pobytu w Szwajcarii, "cnić" mi się poczęło chwilami wśród nudnych Szwajcarów, otwierałem na chybił trafił jakiegoś "Beldonka", czy "Gody życia" - i kraj daleki miałem przed oczyma, szum jego mowy i gwar jego życia miałem w uchu, a żywe bytowanie plemienne w samej jego istocie miałem w duszy. Nie wiem, jakiej literackiej metodzie hołdował Dygasiński, nie wiem, czy był realistą, naturalistą, werystą, zolistą, czy w ogóle należał do jakiej szkoły, grupy, czy sekty pisarskiej, wiem tylko, że był niezwykłym pisarzem, że pismo swe zbliżył do mowy ludu pewnej okolicy na bardzo małą odległość, a jednak jest zrozumiały dla wszystkich, od najwyższych do najniższych w społeczeństwie. Każdy dziad Florek i chłopiec Beldonek, jeżeliby czytać umieli i dostali ową książeczkę, - mieliby z tego pisma szczerą pociechę.

Podobnie, z pełnym artystycznym sukcesem postępował Kazimierz Przerwa-Tetmajer, Władysław Orkan, Stanisław Witkiewicz, Feliks Gwiżdż i inni co do języka podhalańskiego, Władysław St. Reymont co do języka Księżaków, poniekąd Jan Kasprowicz co do swych ojczystych Kujaw. Ci poeci dowiedli utworami swoimi, iż można przełamać obręcz języka wielkomiejskiego, a nawet, że można pisać w jakiejkolwiek, wybranej gwarze. W mowie Kaszubów, po utworach Hieronima Derdowskiego, który mieszał wyrazy kaszubskie z polskimi i nie zachowywał akcentu, nowsi poeci, jak Woś Budzysz 2), wprowadzając akcent ruchomy i uwydatniając w swych utworach rozmaite gwary kaszubskie, wytwarzają nadzwyczaj ciekawe zjawisko literackie.

Nie chodzi tu jednak o pisma, podawane w jakiejkolwiek gwarze. Chodzi właśnie o to, ażeby język literacki polski, historyczny, pański, wielkomiejski uczynić językiem wyrastającym ze wszystkich gwar polskich, podobnie, jak literacki język Wosia Budzysza wyrasta ze wszystkich gwar kaszubskich, albo jak język Adolfa Dygasińskiego wyrasta z ust ludu pewnej okolicy, nie przestając być mową wszystkich Polaków. Dzisiejszy język literacki polski jest to, że tak powiem, uszlachcona jedna z gwar niemazurzących, gwara wielkopolska. Był on, zapewne, w zaraniu lat językiem księcia panującego, chytrego Mieszka, czy genialnego Bolesława, gdy siedzieli w Gnieźnie, starej stolicy. Był językiem rycerzy, dworzan, włodaczów, otoczenia książęcego, świty, wodzów, drużyny, - językiem obozowym, wojennym, niejako przenośnym, gdy wielki wojennik szedł w walce nieustannej od morza po Tatry, spadał w niskie Morawy, pustoszył Czechy, najeżdżał Niemce i Rusiny. Gdy zaś za Bolesława Śmiałego Kraków stał się stolicą króla i jego pomocników najbliższych, najwyższych co do stopnia i najmożniejszych z podwładnych, język ówczesnej arystokracji przeniósł się pospołu z otoczeniem panującego i stał się w nowej stolicy językiem dworu, panów, dworaków, wyższego duchowieństwa, - pomimo, iż lud prosty w tej stronie nieco inaczej, a po swojemu mówił. Najdawniejszym świadectwem tego języka jest bulla z roku 1136, którą arcybiskup gnieźnieński dla potwierdzenia swych posiadłości u papieża wyjednał. Bulla ta obejmuje jedynie wykaz kilkudziesięciu miejscowości i kilkuset ludzi, a jednak, - według opinii prof. dr Aleksandra Brücknera, znakomitego znawcy dziejów języka polskiego, - ten dokument dowodzi, iż "mimo wszelkich cech starożytnych, jakich dochował, polszczyzna na początku XII wieku z dzisiejszą w głównych, stanowczych rysach zupełnie się zgadzała, - a nadto, iż "późniejsze różnice narzeczowe już wtedy zaczynały występować". Jest to więc najdawniejszy ślad owej mowy gnieźnieńskiej. Drugim z kolei dawności śladem tegoż języka są kazania gnieźnieńskie z końca XIV-go wieku. Domniemany ich autor (według ks. Fijałka) Piotr z Chomiąża pod Gąsową, byłby Wielkopolaninem z pochodzenia, więc mowa jego musiałaby być śladem tamtejszej gwary. Oto urywek: "Dziatki miłe! Nasz Chryst miły jest on swe święte apostoły temu-to nauczał był, kakoćby na tem to świecie między chrystyany bydlić mieli, a przetoć On rzekł jest był k nim, rzekąc tako: bądźcie tako mądrzy, jakoż są wążowie mądrzy. Iż ci napirzwe wąż tę to mądrość ma, iże gdyż ji chcą zabić, tedyć więc on swą głowę kryje i szonuje a o całość on nics nie dba... Wtoreć przyrodzenie jest to wążewe, iże gdyż się on chce odmłodzić, tedyż więc je gorzkie korzenie a potem więc on wlezie w durę ciasną a tako więc on tam to z siebie starą skórę szejmie"...

Wyprawy na Niemców i Ruś, na Czechy i Pomorzan nasycały ów język dawny tematami niemieckimi, i ruskimi, czeszczyzną i wyrazami słowiańskiego zachodu. Już od dziesiątego wieku zaczął się wpływ niemczyzny. Nieodzowność walki, podstępów, zasadzek i przewag na wojnie wobec nieprzyjaciela, wyżej stojącego w tej sprawie pod względem technicznym, zmuszała do poznawania jego sposobów i narzędzi wojennych, a więc przyswajania sobie nazw i terminów. Obcowanie książąt i panów z monarchami i wyższymi dygnitarzami Niemiec, Czech i Rusi, - postoje drużyny wojennej, nieraz tak długotrwałe, jak Bolesława Śmiałego w Kijowie, - spokrewnianie się przez małżeństwa z Niemcami, Rusinami i Czechami, - pobyt Niemek, Rusinek i Czeszek na dworach wielkich książąt krakowskich wprowadziły do języka sporo wyrazów postronnych. Prof. dr Aleksander Brückner oświadcza, iż między XI a XIII wiekiem dokonał się ostateczny proces tworzenia się polszczyzny, czyli przejście - tie, die, rie w cie, dzie, rze. Z tych to czasów, przed Psałterzem Floriańskim, notuje on słowa zaginione o brzmieniu słowiańskim: wrzemię (czas, ruskie wremia, - czędo czy cędo (dziecię), ruskie czado, - szurza (szwagier) - junosza (młodzieniec), - pęporzeza (akuszerka), - czyn (broń), - rucho (szata), - ruszyca, (welon), - szyp (strzała), - skąd zapewne dzisiejszy wyraz szypułka, czyli pęd roślinny w źdźble zboża, - wiodro (pogoda), - wełna (fala), - trzem (sień, ostium), rosyjskie a nawet węgierskie, od Słowian przejęte terem, - skomroch (kuglarz), - wiła (błazen), - samborza (sala), - zrzasnąć się (przerazić się) oszołomiony, czyli ten, kto pierwszy raz ciężki szołom przywdział na głowę. Z innego źródła prof. dr Jan Łoś przytacza następujące zaginione słowiańskie wyrazy: mzda (odpłata) - wysprz (do góry), - uścić (lśnić się), - wrępny (piękny), - pęga (bicz), - pop (ksiądz), - pogłytać (połknąć).

Czy te wyrazy istniały w samej mowie polskiej, czy też do niej wtrącone zostały z obczyzny wschodniej? W dzisiejszym języku ludowym, który tyle starego zasobu przechował, słychać z nich niektóre. W zapadłych kątach, jak góry świętokrzyskie, zaświeci forma pradawna: obok nazwy "cietrzew" mówią tam również "trzetrzew" ("tetrao", "teterew"), co przechowało się nawet w nazwisku rodowym Trzetrzewiński. Do ludu siedzącego na roli, pierwotnym odwracanej radłem, nie dochodziły wyrazy obce wojenne, przez jeźdźców książęcych wraz z łupem znoszone do zamków wysokich i dworzyszcz obronnych. Lud mówił po swojemu, po dawnemu, językiem od niepamiętnego czasu tym samym, zwłaszcza w okolicach małopolskich, sieradzkich, łęczyckich i tych mazowieckich, które najdalej leżały od zazębienia się o plemiona sąsiednie. Jaki to był ów język, właśnie ludowy, rdzenny? Tęsknota nasza za poznaniem go na nieprzebyte natrafia zapory z powodu braku źródeł i wobec tego, iż nie mamy zebranych gwar mowy dzisiejszej. Jeżeli prawdą jest, iż święty Wszerad, Swerad, czy Świrad (Zoerardus, Guerardus, Żórawek) który żył w drugiej połowie dziesiątego wieku (zmarł w r. 1020), pochodzący z Polski6) - ze swej pustelni na górze Zabr pod Nitrą na Słowaczyźnie i z drugiej kryjówki u ujścia Dunajca, we wsi Tropiu pod Czchowem zapuszczał się w polskie puszcze, docierał aż do Żmigroda, dzisiejszego Opatowa, - a nawet w tym miejscu i w tym czasie jakaś świątynia powstaje, której podwaliny są fundamentem dzisiejszej7), - toć musiał porozumiewać się z ludem miejscowym zrozumiałym językiem, zwłaszcza, że sam z ludu ów-czesnego Wiślańskiego wykwitł, "jako róża z pomiędzy cierni". W tych stronach już od końca dziewiątego wieku wpływ chrześcijaństwa, idący z Moraw, od uczniów Metodiusza, dawał się odczuwać. Kilkunastu księży, czy mnichów z początku słowiańskiego obrządku, później łacińskiego, zapuszczało się w te knieje, nauczało lud, wznosiło to tu, to tam kaplice, pustelnie i kościółki. Lecz czasy ubiegłe zawiesiły zasłonę tajemnicy zarówno nad tą i sprawą, jak nad mową, którą się posługiwali. Musimy poprzestać na zapewnieniu znawcy, prof. Aleksandra Brücknera, iż przed wiekiem dwunastym dokonały się w języku polskim wszelkie ogólne przemiany: utracony został iloczas, czyli rozróżnianie samogłosek długich i krótkich, oraz ginął stopniowo akcent, który dziś brzmi jeszcze najwyraźniej w północnej kaszubszczyźnie. Z wieku trzynastego posiadamy zabytek mowy, który dziwnym sposobem ocalał w pożarach, rabunkach, kradzieżach i niszczeniu, dokonywanym przez barbarzyńców, - w oprawie księgi, pochodzącej z klasztoru Świętego Krzyża na Łyścu, górze u pogranicza ziemi kieleckiej i opatowskiej. Księga owa, nabyta czy "smyknięta" z klasztoru świętokrzyskiego do biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego, wywieziona została wraz z całym bibliotecznym skarbem w roku 1831 do Petersburga. Tamto znalazł ją prof. Aleksander Brückner. Zabytek pochodzi z drugiej połowy XIII-go wieku8) "Czechizmów wcale w nim niema, a formy językowe tutaj zachowane, są znacznie starsze od tych, które charakteryzują język "Psałterza Floriańskiego". Jest to oryginalny utwór polski, a nie tłumaczenie z obcego języka". Oto jak brzmiała ówczesna mowa polska:

"W świętem pisani cztworakim ludziem pobudzaję je, mówi Bóg wszechmogący: wstań, pokazuję, iż są grzesznicy cztworacy. Bo mówi to słowo Bóg, albo siedzącym, albo śpiącym, albo leżącym, albo umarłym. Siedzący są, jiż się k dobremu obleniają; leżący są, jiż się w grzese kochają; śpiący są, jiż w grzesech za-zapieklają; umarli są, jiż w miłości bożej rozpaczają. Cso nam przez tego niemocnego na łoży leżącego znamiona? Zawierne nics innego kromie człowieka grzesznego we złych skutcech prześpiewającego, jenże nie pamiętaję dobra wieku jego objązał się tomu, csoż jest wrzemiennego leniw jest ku wstaniu czynić każdego skutku dobrego. Widzicie Boga miła zbawienie i idźcie w wielikie Syna bożego przyjaźni".

Strzępek polskiej mowy, ujawniającej się w Kazaniach świętokrzyskich mowy czysto słowiańskiej, jest tym cenniejszy, iż w tym samym właśnie okresie czasu, w wieku XIII-ym, nadciągnął na Polskę pierwszy zalew miast i miasteczek przez Niemców, a co za tym poszło, - nasycenie przedmiejskiej i małomiejskiej mowy prostactwa, właśnie mowy "warstw niższych", mnóstwem wyrazów niemieckich, technicznych, których suma wyniosła kilka tysięcy. Istniało niewątpliwie przed owym napływem niemieckim, na przykład, budownictwo polskie, gdyż dowody jego istnienia widnieją w naszym własnym języku. Istnieje tedy polsko-słowiańska -przycieś, albo podwalina, piwnica, dół, sklep, schody, dźwigary, płazy, podłoga, węgły, ocap, dźwirza, zasuwa,9) próg, sień, trzem, świetlica, pokój, komora, piec, ognisko, popielnik, powała, polepa, sosrąb, krokwie, albo kozły, jętki albo pęta, (łączące krokwie, - z niemiecka banty, bonty -), płatwy, dranice, gonty, gontale, gwoździe, zawiasy, strzecha, gąsiory, dymnik, kalenica 10) ościenie11), drągi oparte o ściany i oblepione gliną dla obrony, lub ogacenia od mrozu, podcienie, (zapewne dawniej podścienie), - i t. d. Natomiast w kamienicy miejskiej słowiańską, zdaje się, jest tylko zewnętrzna nazwa tego gmachu. Składowe części wzięte są z języka niemieckiego: komin, lufty, strych, cegła, balkon, ganek, krużganek, ruszty, dach, dachówka, szwele, mur, szyby, lufcik, ramy, rynny, stragarze, belki, tynk, trepy, kroksztyny, klamki, rygle, banty, rury, farda, haczyki, bruk, rynsztoki, sala, kuchnia, spiżarnia, loch, legary, futryny, brentale, tornagle, druty, śruby, plac, rynek, ratusz, cekauz, zamtuz i t. d.

Napływowa ludność niemiecka, wytworzywszy w miastach i miasteczkach naszych przemysły i rzemiosła, narzuciła staremu, rdzennemu językowi polskiemu mnóstwo nazw nowych przedmiotów, produktów i czynności. Z czasem język polski wchłonął i urobił według swego prawa i upodobania te wytwory cywilizacji, a i sami przybysze ulegli gruntownemu spolszczeniu, zarówno w miastach, jak miasteczkach. Dziś w małopolskich mieścinach ludność, ongi niemiecka, nie odróżnia się niczym od okolicznych chłopów, tak samo mazurzy i nie wymawia nosówek, - "jedzu, chodzu, piju", - jak kmiecie rodowici. Jedynie pogardliwa nazwa "gulonów", lub "mękali", jaką chłopi obrzucają tych drobnomieszczan wskazuje na dawne okrutne "mękalskie" "majdeburskie" prawo, które do ostatnich niemal lat istnienia Rzplitej w wieku XVIII-ym miało w wielu z tych mieścin siłę wykonania. Akta jednego z tych miasteczek, Oleśnicy pod Stopnicą, ogłosiłem był swego czasu w Wiśle. Okrucieństwo procedury, przy użyciu tortur, oraz wyroków uwidocznione jest w tych "wyrokach" przy samym już końcu panowania Stanisława Augusta.

Po niemieckim, który wtłoczył do naszego języka kilka tysięcy wyrazów, nasycając nimi próżnię w mowie cechów, rzemiosł, zakładów, związków, przemysłów - drugi z kolei napływ obcy, - czeski, - objawił się również w trzynastym wieku. Wcześniej o stulecie zasobni od nas w utwory pisma i kultury, Czesi narzucili się Polsce, jako nauczyciele i wyrocznie w sprawach słownej elegancji. Na przeciągu dwu wieków język polski posługuje się czeszczyzną zwłaszcza w dziale kościelnym, w przekładach Pisma Świętego, w pieśniach nabożnych i kancjonałach. Około roku 1280 w Sączu powstaje Psałterz, pisany dla Kingi, która, w dzieciństwie swym z Węgier do Polski przewieziona, modliła się po polsku. Psałterz ten najmniej posiada wpływu czeskiego. Późniejszy od Psałterza Kingi Psałterz Floriański z początku XIV wieku 12) - (rękopis znajduje się w bibliotece klasztoru kanoników lateraneńskich w St. Florian w Austrii Wyższej pod Linzem), - "nosi na sobie cechy wpływu czeskiego, więc prawdopodobnie z tekstu czeskiego pierwotnie został przełożony "13). Psałterz Puławski, wydany z rękopisu książąt Czartoryskich (w opracowaniu Stanisława Słońskiego), oraz tak zwane Modlitwy Wacława, stanowiące inną redakcję tego samego przekładu psałterza powstały w Krakowie w drugiej połowie XV wieku. Pisownia tych zabytków odznacza się dokładnym oznaczaniem zmiękczeń, a nade wszystko starannym odróżnianiem ą i ę. Z biegiem czasu rośnie zależność od czeszczyzny. Powstają zabytki o języku mieszanym. Biblia Królowej Zofii, trzeciej żony Władysława Jagiełły, tłumaczona jest nie z łaciny, lecz z języka czeskiego, skąd pochodzi, że tekst polski zdradza wciąż swe czeskie pochodzenie. Tłumacze katechizmów i postyl luterskich wprost utrzymują, iż polszczyzny nie starczy dla wyświecenia terminów i osiągnięcia celów teologicznych, a więc formułami i terminami czeskimi należy się posługiwać. Małecki, współzawodnik Jana Seklucjana w dziele tłumaczenia Pisma Świętego na język polski, a właściwie współzawodnik Stanisława Murzynowskiego, - w replice, którą ks. Ignacy Warmiński znalazł w Archiwum Państwowym w Królewcu, tak charakteryzuje ówczesny

(około roku 1551) stan języka polskiego:

"Dlaczegóż ty sam używasz czechizmów, których ani nasz lud, ani nawet księża polscy nie rozumieją, jako to: ponieważ (na początku zdania), uprzejmie, zrzetelnie, frasunek, rachunek i t. d.? Zresztą jakimże cudem Polak może się obejść bez języka czeskiego? Przecie sam wiesz dobrze, że nikt nigdy nie zdoła przełożyć wiernie i dokładnie Ksiąg Świętych na język polski bez pomocy języka czeskiego i Ksiąg Świętych po czesku wydanych; toć język polski jest wielce zepsuty, do tego stopnia, że nikt dobrze i należycie władać nim nie może, kto nie zna języka czeskiego; mógłbym ci przytoczyć wiele wyrazów łacińskich, których ani jeden Polak nie przełoży wiernie i dokładnie na swój język, jeśli jest języka czeskiego nieświadom, jako to: pius, impius, beatus, benedictus, gloria, laus, laudamus, benedicamus, adoramus, glorificamus".14)

W zaginionym kancjonale Przeworszczyka z roku 1435 istnieją już teksty czeskie z wtrąconymi słowami polskimi. W pieśniach nabożnych, przekładach Pisma Świętego i w całym dziale kościelnym widnieje język czeski na przestrzeni dwustu lat, jako wyraz kultury wyższej. W pismach świeckich mniej widać tego wpływu, lecz Mikołaj Rej nie był wolny od używania wyrazów czeskich, jak honiec, bohaty, zhoła, hardy, pohaniec, hańba, hnet, prażen zamiast próżen, upełny zamiast zupełny i t. d.

Na dworze królewskim i w sferach dworskich "szczebietliwy", jak go nazywa Łukasz Górnicki, język czeski był mową pańską, miękką, pieszczotliwą, subtelną, spełniał rolę, jaką dziś w ustach arystokracji spełnia język francuski, albo angielski. Łukasz Górnicki wyśmiewał Polaków, co ledwie za granicę Śląska przejechali, już mowę czechizmami pstrzyli. To też w wieku XVI, jak stwierdza prof. A. Brückner, "zrywa się jednolitość języka polskiego; język ludzi piśmiennych od mowy ludowej, grubej, chłopskiej, a przepaść dzieląca język i narzecza pogłębia się coraz bardziej. Wytwarza się różnica między językiem szlacheckim a miejskim i gburskim, - możemy śmiało o szlacheckim mówić, gdyż przez trzy wieki jeden stan wyłącznie panował, zakrywając sobą inne. Różnice zaczynały się wcześniej, lecz teraz występują w całej jaskrawości".

Pisarze unikają wyrazów przestarzałych i gminnych, lecz nie wahają się wciągnąć do polszczyzny wyrazów obcych ze wszystkich stron świata, na co narzeka Rej w "Zwierciadle", mówiąc: "Prawiechny język swój tak byli zatłoczyli a zniszczyli, żechmy mu czasem sami właśnie nie rozumieli". Język Mikołaja Reja ma jeszcze na sobie ślady mowy ludowej. Wysłowienie się poetyckie Jana Kochanowskiego, odrzucającego wyrazy cudzoziemskie, gwarowe, rozwlekłość, trywialność i prostactwo Rejowe, hiperbolę ludową i symplistyczną przenośnię stworzyło wzór mowy klasycznej, wyższej, górnej, pańskiej. Sekretarz Króla Jegomości skodyfikował niejako język polsko-krakowski. Język ten płynie z biegiem Wisły, zalewając mazowieckie i pomorskie krainy, - jako wart środkowy w rzece gwar samoistnych. Wylewa się, - już, jako mowa ludowa, - na Kociewie, na Mazurach Pruskich, na Podlasiu, na Litwie, na Rusi Czerwonej i na południowym Śląsku.

Lecz w tymże czasie, wraz ze wzrostem oświaty inny nieprzyjaciel zagrażać począł językowi polskiemu. To łacina. Humanistyka była popleczniczką monopolu łaciny. Szlachta i bogatsze mieszczaństwo, garnąc się do oświaty, wyjeżdża za granicę i wraca, świetnie władając łaciną. Ponad pokoleniami brzmi zachęta królewska: "Disce, puer, latine". Poeci osiągnęli w łacinie wysoki stopień doskonałości: Janicki, Krzycki, Dantyszek, Kochanowski, Sarbiewski. Tłum szlachecki łatał mowę pospolitą wyślizganymi komunałami łacińskimi, oraz spolszczył niezliczoną ilość wyrazów. Łacina zubożyła język narodowy, skazując go na bezczynność, bierność i zdrewniałe trwanie. Tu snobizm polski włóczenia się wydeptanymi szlaki, wyjeżdżonym łacińskim łożyskiem rozpanoszył się niebywale. Począwszy od wyrazów szkolnych - kałamarz, atrament, temperować pióro, bibuła, arkusz, okulary, - kościelnych - parafia, dziekan, biskup, pleban, ołtarz, msza, nieszpory,- poprzez nieprzebrane mnóstwo wszelakich afektów, despektów, suplik i rewerencji, akomodowania się, responsów, amorów, impetów, ans, submisji i wszelkich, jakie tylko w świecie polskim być mogły, interesów,- a kończąc na poddawaniu się w piśmie najlepszych autorów szykowi wyrazów i składni łacińskiej:-"Widzicie Hozyusza kardynała presidentem być koncylii".- Wpływ łaciny niewidzialnymi, zaiste ciemnymi łożyskami spłynął nawet do ciemnego ludu. Zawędrowały tam rozmaite jankory i despety, tredie (intermedia), frukta (włoszczyzna ogrodowa), fondus (fundusz), zdefecieć (zbiednieć), medykować (medytować), a nawet i sam sławetny accusativus cum infinitivo. Gdy zakopiański konik, ciągnąc ku Kuźnicom furkę, wskutek nagłego wypadu samochodu z zakrętu ulicy, przestraszył się, skoczył na bok i wóz w rów obalił, a pasażerka rości pretensje do woźnicy, ten powiada z godnością:

- A wy byście się to, pani, nie zlękli, kiebyście tak z nieobacka postrzegali same portki bez chłopa po drodze chodzić?

Pokolenia za pokoleniami uczyły się w szkole, którą można by nazwać łacińską.

"Naszych dziadów chłostali Jezuici starzy,
Naszych ojców ćwiczyli ojcowie Pijarzy,
A nam się bazyliańska rózga przypomina,
Albo dominikańska twarda dyscyplina",

 

mówi z rozrzewnieniem Władysław Syrokomla. Łacina wyrugowała przynajmniej czeszczyznę. Obok niej wywierały swe wpływy języki romańskie, - wioski od czasów Bony, niosący ze sobą kulturę wyrafinowaną, pałacową, ogrodową, stołu, ubiorów, konnej jazdy, w szermierce, w muzyce, wreszcie w poezji, - następnie francuski od czasów królowej "Marysieńki". Panowanie króla Stefana narzuciło językowi, wraz z kontuszowym strojem szlachty, wyrazy węgierskie - czaprak, orszak, puhar, antałek, ferezya, delia, forga, hajduk i t. p. Walki na pograniczu wschodnim napędziły wyrazów wołoskich, jak czucha, góralskie cucha, dołoman, albo dołman i inne, - tureckich, tatarskich i ruskich.

Przed ukazaniem się w druku "Ogródka dusznego", tłumaczonego z łaciny (Hortulus animae) przez utalentowanego pisarza Biernata z Lublina w r. 1512, - pierwszej książki polskiej 15), - skromna ilość liter alfabetu łacińskiego nie mogła ogarnąć obfitości dźwięków mowy polskiej, więc w ciągu wieków poprzedzających ów pierwszy druczek radzono sobie najrozmaiciej, wyrażając głoski nieistniejące w łacinie przez głoski mniej więcej przypominające brzmienie polskie, albo splatając i przestawiając litery. Niestrudzone prace naszych badaczy prof. Malinowskiego, Nehringa, Brücknera, Łosia, Łopacińskiego, Ułaszyna, Kaliny, Słońskiego i innych zdołały odtworzyć i odsłonić przed naszymi oczyma, spod sztucznej plątaniny i nieudolności pisarzy i skrybów, stary a istotny tekst pieśni "Bogurodzica", oraz tak, jak ona, czysty język słowiańsko-polski, niewymownie bliski naszemu uchu i sercu. Wielekroć w tych dawnych czasach usiłowano ująć pismo polskie w jakieś przepisy gramatyczne. Były to gramatyki łacińskie Parkoszowica i Stanisława Zaborowskiego. Ostatni, wyraźnie zaznacza i to w dwu miejscach16), że się wymawia Cęstochowa, Casław, to jest przez c, a nie cz, co razem z Parkoszowym "cyzem" wskazuje, że tak zwane "mazurzenie" w języku literackim wtedy (r. 1514) rozpowszechnione było bardziej, niż w czasach późniejszych", Widać z tego świadectwa, że mowa ludowa otoczenia usiłowała przebić się i wedrzeć do piśmiennictwa, a nawet nadać mu swą przewagę. Niemało tutaj musiało zaważyć pochodzenie samych gramatykarzy z ludu, czy ze sfer bliskich ludu i jego mowy. Mistrzowie i bakałarze krakowscy Balcer Opeć, Biernat z Lublina, Jan z Szamotuł Paterek, Jan z Koszyczek, Hieronim z Wielunia, Hieronim Spiczyński i inni, którzy pospołu z drukarzami pierwsze książki polskie na świat puszczali, tworząc też pierwsze zasady ortografii, bliscy być musieli mowy ludowej.

Lecz, wbrew temu stanowi rzeczy, innymi drogami potoczyły się dzieje języka. Przyszła czeska terminologia dogmatyczna, nawaliła się całym swoim ogromem miejska, rzemieślnicza i techniczna nomenklatura niemiecka, powtórnie przyszła moda literacka czeska w kancjonałach i psałterzach, tłumaczonych dla osób możnych,- zapanowała z kretesem łacina, z jej olbrzymim, nieprzebranym zasobem i bogactwem naukowym, kulturalnym i literackim, - wtargnęły wpływy włoskie, opanowując polski pałac i salon, a wśród mocowań się ze wschodem weszły do języka rozmaite "basałyki".

Oprócz wymienionych wyżej, Parkoszowica i ks. Stanisława Zaborowskiego, opracowywali gramatykę polską, "in gratiam exterorum" przeważnie, nauczyciele języka - Mikołaj Volkmar w Gdańsku (4594 r.), spolszczony francuz Piotr Stojeński w Krakowie (1568), Kazimierz Malicki (1699), Jan Karol de Jasienica Wojna, (1690), Szylarski (1770) i inni.

Dopiero jednak ks. Onufry Kopczyński, aczkolwiek miał na oku język łaciński i wedle trudności w nim napotykanych dzielił przedmiot języka na trzy klasy, - aczkolwiek nie zwracał uwagi na język "w starych książkach" zawarty, czyli na język "starodawnych Polaków", a żywił lekceważenie, graniczące z pogardą dla języka ludowego i dla dialektów, oraz pomijał zupełnie języki słowiańskie, - ujął w zasady mowę polską. Nie mogąc wdawać się w ocenę pracy ks. Onufrego Kopczyńskiego, muszę przecież zaznaczyć, że on to utworzył nazwy polskie dla części mowy i terminy, którymi do dziś dnia posługujemy się wszyscy jak - imiesłów, przyimek, przysłówek, spójnik, wykrzyknik, cudzysłów, dwukropek, iloczas, nawias, odcinek, odsyłacz, przecinek, przenośnia, samogłoska, spółgłoska17). Nadto, - co stanowi jego nadzwyczajną zasługę, wprowadził, a raczej stwierdził, - może na pół świadomie, gdyż sam tej zasady niezbyt ściśle się trzymał, - rozróżnienie rodzajów męskiego i nijakiego w narzędniku liczby pojedynczej przymiotników i zaimków, - dobrym chłopcem, dobrem dzieckiem. Rozróżnienie to, istniejące w gwarach tak dobitnie, iż nawet na rodzaj męski przenosi zmiękczenie nijakie - "Rosła kalina z liściem szerokim", - "a co ja też mam za kłopot z tym chłopcem!" - "byłem na polowaniu z panem Jasieńskim", - w poezji musi być zachowane ze względu na prawa i dobro rymu, a w prozie ze względu na możność łatwego i przejrzystego konstruowania zdań określających.

Słownik, a zwłaszcza zbiór przysłów Grzegorza Knapskiego, wynik olbrzymiej wiedzy i niezmiernej pracowitości, dzieła nadzwyczajnej wartości, które dziś i zawsze mogą być przedmiotem lektury nieustannej, zawsze świeżej i pełnej uroku - gramatyka ks. Onufrego Kopczyńskiego i Słownik języka polskiego, ułożony przez Samuela Bogumiła Lindego, zawierający ujęcie mowy szlacheckiej, ogarniętej przez druk od początku XVI do końca XVIII stulecia, - są to trzy wielkie stopnie, prowadzące do poznania się w swym jestestwie, jako w materiale i tworzywie pisarskim.

Gdy armaty Prusaków biły w umocnienia Kościuszki, wzniesione wokół Warszawy, Niemiec czy Szwed, przypytany do polskości (a gotowy ją również sprzedać za dobrą monetę), Samuel Bogumił Linde, układał pracowicie i niewzruszenie kartki Słownika polskiego. Z tym zasobem odłamu języka warstw, które Polskę stanowiły na zewnątrz, zawartego w Słowniku Lindego, ojczyzna nasza schodziła do kostnicy swego niewolniczego bytu. Prześladowania, zakazy, cenzura, wygnanie ze szkół i urzędów, - wreszcie wypędzenie najlepszych obywateli i najświetniejszych pisarzy na obczyznę i w Sybir, miało być odtąd losem mowy szlacheckiej. Przy końcu osiemnastego stulecia, przeważnie pod wpływem piśmiennictwa francuskiego, zajaśniała literatura polska pod piórem poetów i prozaików epoki stanisławowskiej. Poezja wybujała na emigracji, nieznane, nowe światło wykrzesała z mowy wyniesionej z kraju. Jedno i drugie zjawisko dalekie było od żywej masy i żywej mowy ludu. Jakże trafnie, jak genialnie, jasno, skończenie, z jak matematyczną dokładnością wyraził stanowisko emigracyjne Juliusz Słowacki w bezcennej perle, wydobytej z morza bytu i niedoli poszarpanego i porozdzielanego narodu:

"Anioły stoją na rodzinnych polach,
I chcąc powitać, lecą w nasze strony, -
Ludzie, schyleni w nędzach i niedolach,
Cierniowymi się kłaniają korony,
Idą i szyki witają podróżne,
I o miecz proszą tak, jak o jałmużnę"...

Gorsze dla języka polskiego nadeszły czasy, gdy po upadku powstania sześćdziesiątego trzeciego roku, musiał stać się wyrazem pobrzęku łańcuchów w ciężkich robotach sybirskich, gdy wyrażał szept spisku i zimny ostrożny rachunek pracy organicznej. Wygnany z urzędu i szkoły w dwu dzielnicach, skazany na zeszpecenie i zepsucie przez obce wpływy, zawisł w powietrzu, jako mowa warstw wykształconych ponad chłopstwem, którego sympatię nieprzyjaciel zdobył darowizną gruntów, ponad masą robotniczą, którą międzynarodowa współwalka proletariatu całej ziemi odcinała od narodu i wciągała do swego rewolucyjnego obozu. Dybał na to wróg, ażeby go wygnać wreszcie i z kościoła. Zaprzaniec polskości, wyrodny potomek, służący moskwicyzmowi, wielkorządca carski Josif Władymirowicz Hurko, tym podlejszy, że idący z rodu, z którego drugiej gałęzi wyszedł Tadeusz Kościuszko, - żądał swego czasu od arcybiskupa Wicentego Popiela, żeby się zgodził na wykonanie przez naród przysięgi wierności w kościołach polskich w języku rosyjskim. Gdy zaś arcybiskup opierał się stanowczo, satrapa carski nazwał język polski - "językiem kucharek". Chybił w istocie sprawy, chybił w usiłowaniu zniewagi, a nade wszystko w złą dla siebie godzinę rzucił to słowo. Jeden syn tego zdrajcy został bandytą, a uwięzionemu z racji włamania w Paryżu, drugi syn, brat bratu, zawiózł do więzienia z Warszawy proszek trucizny. Trzeci syn, komisarz włościański, rusyfikator i działacz moskiewski, po upadku jego przybranej ojczyzny carskiej, tuła się poza jej granicami, zaznając, co to być wzgardzonym, wszędzie nędznym, włóczęgą, co to być bez opieki i pomocy, co to być bez ojczyzny.

Znakomity pisarz, mistyk (a może nieco i mistyfikator) rosyjski, Dymitr Mereżkowskij, w którego świetnych pismach, znanych powszechnie i dokładnie przed wojennymi i socjalnymi przewrotami, niewiele, po prawdzie, znalazłby kto sympatii, - ba! odrobiny współczucia, - dla Polski, uciemiężonej przez państwo carów tak niewątpliwie i oczywiście, - który w obcowaniu towarzyskim z poetami i literatami polskimi, nie chciał ongi zgodzić się na taki sposób dyskusji, ażeby słuchać, jak rozmówca wykłada rzecz swą po polsku, a odpowiadać po rosyjsku, gdyż twierdził, że język polski to jest po prostu "iskowierkannaja russkaja riecz, - teraz, uszedłszy ze swego prawosławnego ogromu, państwa i ziemi, zapewniał o drżeniu radosnym serca na widok szarych mundurów żołnierzyków polskich, stojących na straży polskiej granicy...

Co więcej - wdrapał się w Paryżu na wysokie pięterko przy ulicy Guenegaud N. 7, do siedziby niegdyś innego tułacza i rzeczywistego mistyka, Adama Mickiewicza, twórcy ksiąg nieśmiertelnych po wszystkie wieki Pielgrzymstwa Polskiego. Nie wiedział, zapewne, idąc po tamtych schodach, iż w tej jego wędrówce, w tym tak dziwnym wydarzeniu, lśni zaiste mistyczny uśmiech niepojętej sprawiedliwości.

___________________________

1) Rozprawy Akademii Umiejętności. Wydział filologiczny. Seria III. Tom. I. Kraków 1910. "Próba ugrupowania gwar polskich". Str. 336-365.

2) Woś Budzysz. "Nowotne Spiewe". Poznań 1910.

3) Prof. dr Aleksander Brückner. "Dzieje języka".

4) Z "Rozmyślania o Żywocie Pana Jezusa". Rękopis z początku XVI wieku w Przemyślu.

5) Prof. Jan Łoś "Początki piśmiennictwa polskiego".

6) Prof. Karol Potkański - "Kraków przed Piastami". Str. 98 i 99.

7) Prof. Tadeusz Wojciechowski "Szkice z jedenastego wieku"

8) Prof. Jan Łoś. "Początki piśmiennictwa polskiego". Str. 175.

9) klucz, izba, a więc i przyzba==wyrazy gockie.

10) Ks. Władysław Siarkowski.

11) Bolesław Ślaski.

12) Prof. Aleksander Brückner "Dzieje języka polskiego".

13) Prof. Jan Łoś. "Początki piśmiennictwa polskiego"

14) Prof. Ignacy Chrzanowski. "Wśród zagadnień, książek ludzi". 1923, "Książka o Samuelu i Seklucjaninie". Str, 65.

15) Dr. Ludwik Bernacki. Pierwsza książka polska.

16) Prof. Jan Łoś. "Początki piśmien. polsk." Str. 106.

17) P. Kopko. Krytyczny rozbiór gramatyki narodowej O. Kopczyńskiego. Rozprawy Akad. Umiejęt. Wydz. filolog. Seria III. T. I.


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

SNOBIZM I POSTĘP

NASTĘPNY ROZDZIAŁ