Dzień sześćdziesiąty drugi

Nazajutrz z rana znowu posłano mnie do kopalni, gdzie wykułem taką samą ilość złota jak wczoraj. Wieczorem poszedłem do szejka i zastałam u niego obie moje małżonki. Prosiłem go, aby raczył zadowolić moją ciekawość względem wielu rzeczy, o których chciałem się dowiedzieć, zwłaszcza zaś o jego własnych przygodach. Szejk odpowiedział, że w istocie przyszedł czas, w którym należy mi odkryć całą tajemnicę, i zaczął w te słowa:

HISTORIA WIELKIEGO SZEJKA GOMELEZÓW

Widzisz we mnie pięćdziesiątego drugiego następcę Masuda Ben-Taher, pierwszego szejka Gomelezów, który wybudował Kassar, znikał ostatniego piątku każdego miesiąca i następnego dopiero powracał.

Kuzynki twoje już ci niektóre rzeczy opowiedziały:

ja dokończę ich opowieść i odsłonię ci wszystkie nasze tajemnice. Maurowie już od kilku lat znajdowali się w Hiszpanii, gdy dopiero pomyśleli o zapuszczeniu się w doliny Alpuhary. Doliny te zamieszkiwał naówczas lud zwany Turdulami lub Turdetanami Krajowcy ci sami siebie nazywali Tarszisz i utrzymywali, że niegdyś przebywali w okolicach Kadyksu. Zatrzymali wiele wyrazów ze swego starożytnego języka, którym umieli nawet pisać. Litery tego języka oznaczano w Hiszpanii nazwą descunoseidas. Pod panowaniem Rzymian, a następnie Wizygotów Turdetanie składali bogate haracze, a w zamian za to zachowywali zupełną niepodległość i dawną wiarę. Czcili Boga pod imieniem Jahh i składali mu ofiary na górze, zwanej Gomelez Jahh, co oznaczało w ich języku Góra Jahha. Arabowie zdobywcy, nieprzyjaciele chrześcijan, jeszcze bardziej nienawidzili pogan lub tych, którzy za takich uchodzili.

Pewnego dnia Masud w podziemiach zamku znalazł kamień pokryty starożytnymi literami. Podniósł go i spostrzegł kręcone schodki, prowadzące do wnętrza góry, kazał więc przynieść sobie pochodnię i sam zapuścił się do środka. Znalazł komnaty, przejścia, korytarze, ale obawiając się zabłądzić, powrócił. Następnego dnia znowu zwiedził podziemia i spostrzegł pod nogami cząstki wypolerowane i świecące. Zebrał je, zaniósł do siebie i przekonał się, że to czyste złoto. Przedsięwziął trzecią podróż i idąc za śladem złotego pyłu dostał się do tej samej żyły złota, nad którą pracowałeś. Osłupiał na widok tylu bogactw. Powrócił czym prędzej i nie zaniechał wszelkich ostrożności, jakie tylko mógł wymyślić, dla zatajenia przed światem swego skarbu. Przy wejściu do podziemia kazał zbudować kaplicę i udał, że chce w niej prowadzić pustelnicze życie na modlitwie i rozmyślaniu. Tymczasem ciągle pracował nad żyłą złota i kuł drogi kruszec, o ile możności najwięcej. Praca szła mu niezmiernie wolno, gdyż nie tylko nie śmiał przybrać pomocnika, ale nadto musiał potajemnie starać się o stalowe narzędzia, potrzebne mu do górniczej pracy.

Masud ujrzał wtedy, że bogactwa wcale nie stanowią o władzy, miał bowiem przed sobą więcej złota aniżeli wszyscy panowie ziemscy. Dobywanie jednak przychodziło mu z niesłychaną trudnością; poza tym nie wiedział, co począć ze złotem i gdzie je schować.

Masud był gorliwym wyznawcą Proroka i zagorzałym stronnikiem Alego. Mniemał, że sam Prorok odkrył mu i dał to złoto dla przywrócenia kalifatu swojej rodzinie, to jest potomkom Alego, i następnie przez nich dla nawrócenia świata na islam. Myśl ta zaprzątnęła jego umysł. Oddał się jej z tym większym zapałem, że ród Omajadów chwiał się w Bagdadzie i powzięto nadzieję przywrócenia do tronu Alidów. W istocie, Abbasydzi wytępili Omajadów, ale żadna stąd korzyść nie wynikła dla rodu Alego, przeciwnie, jeden nawet z Omajadów przybył do Hiszpanii i został kalifem Kordowy.

Masud, widząc się bardziej niż kiedykolwiek otoczonym nieprzyjaciółmi, umiał pilnie się ukrywać. Zaniechał nawet wykonania swoich zamiarów, ale nadał im kształt, który, że tak powiem, zachowywał je na przyszłość. Wybrał sześciu naczelników rodzin ze swego pokolenia, zobowiązał ich świętą przysięgą i odkrywszy im tajemnicę złotej żyły, rzekł:

- Od dziesięciu lat posiadam już ten skarb i nie mogłem uczynić z niego żadnego użytku. Gdybym był młodszy, byłbym mógł zebrać wojowników i panować złotem i mieczem. Ale odkryłem moje bogactwa za późno. Znano mnie jako stronnika Alego i zanim zdążyłbym zebrać stronnictwo, nie omieszkano by mnie zamordować. Mam nadzieję, że Prorok nasz przywróci kiedyś kalifat swojej rodzinie i że wtedy cały świat przejdzie na jego wiarę. Czas jeszcze nie nadszedł, należy go jednak przygotować. Mam stosunki w Afryce, gdzie tajemnie popieram Alidów, trzeba także w Hiszpanii utwierdzić potęgę naszego pokolenia. Na-de wszystko zaś musimy ukrywać nasze środki. Nie powinniśmy wszyscy nosić tego samego nazwiska. Ty więc, krewny mój, Zegrysie, z całym twoim rodem osiedlisz się w Grenadzie. Moi zostaną w górach i zachowają nazwisko Gomelezów. Inni oddalą się do Afryki i tam zaślubią córki Fatymidów. Zwłaszcza należy zwracać uwagę na młodzież, zgłębiać jej sposób myślenia i wystawiać na rozmaite próby. Jeżeli kiedykolwiek znajdzie się między nią młodzieniec obdarzony niepospolitymi zdolnościami i dzielnością, naówczas postara się o zrzucenie z tronu Abbasydów, wytępienie do szczętu Omajadów i przywrócenie kalifatu potomkom Alego. Według mego zdania, przyszły zdobywca powinien przyjąć tytuł Mahdiego, czyli Dwunastego Imama, i zastosować do siebie przepowiednię Proroka, który powiada, że "słońce wstanie na zachodzie".

Takie były zamiary Masuda. Zapisał je w księdze i nic odtąd nie przedsiębrał bez rady sześciu naczelników pokolenia. Nareszcie złożył godność i jednemu z nich powierzył miejsce wielkiego szejka i zamek Kassar-Gomelez. Ośmiu szejków nastąpiło po sobie. Zegrysowie i Gomelezi nabyli najpiękniejsze majątki w Hiszpanii, niektórzy przeszli do Afryki, objęli ważne stanowiska i spokrewnili się z najmożniejszymi rodzinami.

Już upływał drugi wiek Hegiry, gdy jeden z Zegrysów ośmielił się ogłosić Mahdim, czyli naczelnikiem według prawa. Założył stolicę w Kairuanie, o jeden dzień drogi od Tunisu, podbił całą Afrykę i stał się głową rodu kalifów Fatymidów. Szejk Kassar-Gomelezu posłał mu mnóstwo złota, zresztą musiał więcej niż kiedykolwiek osłaniać się mrokiem tajemnicy, chrześcijanie bowiem brali górę i obawiano się, aby Kassar nie popadł w ich ręce. Wkrótce szejk wpadł w drugi kłopot. Było nim nagłe wzniesienie się Abencerragów, rodu nieprzyjaznego naszemu i zupełnie odmiennego od nas sposobu myślenia.

Zegrysowie i Gomelezi byli dzikimi, zamkniętymi w sobie i gorliwymi o wiarę; przeciwnie, Abencerragowie postępowali łagodnie, dworsko z kobietami i przyjaźnie z chrześcijanami. Przeniknęli do pewnego stopnia nasze tajemnice i otoczyli nas zasadzkami.

Następcy Mahdiego zdobyli Egipt i zostali uznani w Syrii równie jak w Persji. Potęga Abbasydów runęła ze szczętem. Książęta turkmeńscy owładnęli Bagdadem, pomimo to jednak wyznanie Alego mało co się rozszerzało i wyznanie sunnickie wciąż miało nad nim przewagę.

W Hiszpanii Abencerragowie coraz bardziej psuli obyczaje. Kobiety pokazywały się bez zasłon, mężczyźni zaś wzdychali u ich nóg. Szejkowie Kassaru nie wychodzili więcej z zamku i nie dotykali się złota. Stan ten trwał długo, nareszcie Zegrysowie i Gomelezi, pragnąc ocalić wiarę i królestwo, spiknęli się przeciw Abencerragom i wymordowali ich na Lwim Podwórzu, we własnym ich pałacu, zwanym Alhambrą.

Nieszczęsny ten wypadek pozbawił Grenadę znacznej części obrońców i przyśpieszył jej zgubę. Doliny Alpuhary, idąc za przykładem reszty kraju, poddały się zwycięzcom. Szejk Kassar-Gomelezu zburzył swój zamek i schronił się do wnętrza podziemi, do tych samych komnat, gdzie widziałeś braci Zota. Sześć rodzin ukryło się wraz z nim we wnętrznościach ziemi, reszta schroniła się do przyległych jaskiń, których otwory wychodziły na inne doliny.

Niektórzy z Zegrysów i Gomelezów przyjęli wiarę chrześcijańską lub przynajmniej udali nawrócenie. W ich liczbie była rodzina Morów, którzy trzymali wprzódy dom handlowy w Grenadzie, a następnie zostali nadwornymi bankierami. Nie obawiali się braku funduszów, mieli bowiem do rozporządzenia wszystkie skarby podziemia. Związki z Afryką ciągle trwały, zwłaszcza zaś z królestwem Tunisu. Wszystko szło dość dobrze, aż do czasów Karola, cesarza i króla hiszpańskiego. Zakon Proroka, który już nie błyszczał w Azji tak świetnie jak za kalifów, szerzył się natomiast w Europie, wsparty podbojami Otomanów.

W owej epoce niezgoda, wszystko burząca na ziemi, wdarła się także i pod ziemię, czyli do naszych jaskiń. Szczupłość przestrzeni rozjątrzała jeszcze wzajemne niesnaski. Sefi i Billah powadzili się o godność szejka, o którą w istocie warto było się ubiegać, jako o nadającą prawo rozporządzania niewyczerpaną kopalnią. Sefi, przekonany o swojej słabości, chciał przejść na stronę chrześcijan; Billah utopił mu sztylet w piersiach, po czym zastanowił się nad bezpieczeństwem ogółu. Tajemnicę podziemia spisano na pergaminie i pokrajano go na sześć pasków, prostopadłych do pisma. Tylko więc razem złączone można je było przeczytać. Każdy pasek powierzono jednemu z sześciu naczelników rodzin i pod karą śmierci zakazano udzielać innym. Wtajemniczony nosił pasek na prawym ramieniu. Billah nad wszystkimi mieszkańcami podziemia i okolic zachował prawo życia i śmierci. Sztylet, który zanurzył w piersiach Sefiego, stał się oznaką jego władzy i przechodził w dziedzictwie do następców. Zaprowadziwszy tym sposobem surowy rząd w podziemiach, Billah z niezmordowaną energia zajął się sprawami Afryki. Gomelezowie posiedli w niej kilka tronów. Zapanowali w Tarudancie i Tlemcenie, ale Afrykańczycy są to ludzie lekkomyślni, słuchający przede wszystkim głosu namiętności, działalność więc Gomelezów w tej części świata nigdy nie dawała takich wyników, jakich by się należało spodziewać.

Około tego czasu zaczęto prześladować Maurów pozostałych w Hiszpanii. Billah zręcznie skorzystał z tej okoliczności. Z niesłychaną przebiegłością urządził system wzajemnej opieki między podziemiem a ludźmi piastującymi wysokie urzędy. Ci sądzili, że opiekują się tylko kilkoma rodzinami mauretańskimi, chcącymi pozostać w spokoju, rzeczywiście zaś dopomagali zamiarom szejka, który w nagrodę otwierał im swoją kiesę. Spostrzegam także w naszych rocznikach, że Billah ustanowił, a raczej przywrócił próby, przez jakie młodzież musiała przechodzić dla udowodnienia dzielności swego charakteru. Próby te przed Billahem puszczono w zapomnienie. Wkrótce nastąpiło wygnanie Maurów. Szejk podziemia nazywał się Kader. Był to człek mądry, który nie zaniechał wszelkich środków, jakie tylko mogły zapewnić bezpieczeństwo ogółu. Bankierowie Moro utworzyli stowarzyszenie ludzi znaczących, którzy udawali miłosierdzie dla Maurów; pod tym pozorem wyświadczali im tysiączne przysługi i kazali sobie sowicie płacić.

Maurowie, wygnani do Afryki, unieśli ze sobą ducha zemsty bezustannie ich ożywiającego. Można było myśleć, że cała ta część świata powstanie i zaleje Hiszpanię; ale wkrótce państwa afrykańskie przeciw nim się oświadczyły. Na próżno w wewnętrznych wojnach krew hojnie się lała, na próżno szejkowie podziemia sypali złoto, nieubłagany Mulaj Izmael skorzystał ze stuletnich niezgód i założył państwo dotąd istniejące.

Tu przechodzę do chwili mego urodzenia i już o samym sobie będę ci opowiadał.

Gdy szejk domawiał tych słów, oznajmiono, że wieczerza jest już na stole, i wieczór ten upłynął nam jak poprzedzający.

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

Jan POTOCKI ...

NASTĘPNY ROZDZIAŁ