KRYSTKA

Było takie przedpołudnie późnego września, kiedy Krystka poznała Jaśka.

Słońce się het po polach rozlało, zimne i czyste, na Tatrach zakwitł mróz białomodrym zlodniałym szronem, a światło od nich szło ostre, jak w zimie od szyb kościelnych. Na lasach światła mgła, a tak drży, jakby dzwoniła.

Po polach owsy w grzędy kładzione, pozłociste.

Od młodych, rozsianych smreków pada zbity, potężny cień; od olszyn i brzóz polotny i świetlany. Gdzie biegnie płot, miejscami świeci się górną żerdzią jak z polerowanej stali; gdzie jedzie daleko fura ze zbożem, to jakby płynęła cicho na własnym cieniu. Gdzie wody strużka, to żywe diamenty.

Cicho przelatują ptaki.

Po rżyskach, po żółtej ścierni bydło się pasie. Krowy włóczą za sobą swoje widmo albo nagle stają w słońcu jak z mosiądzu. Czasem krowa zaryczy. czasem cielę beknie. Tu owdzie pasterz czy pasterka zaśpiewa. Popod las dzieci ogień kładą, dym prosto w górę leci, siwobłękitny, płomieniem targany od dołu w czerwień jaskrawą. Potoki szumią w dole w zagajach, jednogłośnie, wiekuiście.

Cisza zaszklona w powietrzu i słońce iskrzące, zaostrzone na zalodniałych. zamrożonych Tatrach, prześwietne, przebujne po świecie.

Krystce było wtedy szesnaście lat. Pasła krowy. Leżała sobie na darniowym kopczyku granicznym w polu. między ściernią owsianą, zawinięta w chustę pasiatą, czerwoną i żółtą, trzymała se bicz w rękach i śmigała nad głową, na wznak leżąc nogami w dół, które jej się prawie do kolan spod podwiniętej spódnicy wysunęły.

Dziwnie jej było koło serca, jakby ją coś łaskotało pod pazuchy, a razem piersi chciało rozerwać. Trze się raz po razu o darń plecami, posuwa się, poprawia się. nie może się wygodnie ułożyć, coś jakby ją podrywało i wzruszało jej plecami to do góry. to na dół. Aż sobie zaśpiewała na całe gardło:

Kie jino dziewcynie piętnaście lot minie,
darmo jej pilnować, bo za hłopce ginie!...

a tu coś zazberczy jej nad głową i odzywa się do niej ostry, męski glos: - Cóż se ty tak śpiewas, dziewce?

Ale Krystka nie odpowiedziała, bo jej się tak jak zalśniło w oczach. Stał nad nią chłop, parobek, jakby ze słońca zszedł. Świeci się na nim blacha na piersi, świeci opasek od klamer, świeci ciupaga w ręku i kółka przy niej przyprawione na toporzysku, świeci się biała czucha na ramionach l świecą się czerwone parzenice na portkach. a spod czarnego skrzela świeci się twarz rumiana i takie oczy niebieskie, jak goryczki o rosie. Zapatrzyła się Krystka do znaku; on to widzi i uśmiecha się:

- Coz sie tak przipatrzujes do mnie? hę?

Krystka była cięta z natury, otrząsa się z olśnienia.

- E boście mie zestrasyli - mówi.

On się znowu uśmiecha:

- Cy jek taki brzydźki? - pyta się.

- Co by ta! Aleście mi zezbyrceli nade głowom.

Cysto piekniek sie przelękła.

Chłopiec postał chwilę, widocznie mu się Krystka trochę spodobała. Popatrzyła na niego bystro, prosto w oczy.

- Daleko idziecie?

- E ta idem. k a ta idem... - A potem dodał: - Ku

Stawom. Som ta jest jesce owce.

- Ej, kiele to pióro macie! - mówi Krystka. bo się właśnie nachylił i od pióra cień padł na ścierń.

- Z orla. Fciałabyś je?!

- Cos mi po nim? Kaz sobie prziprawiem? do smatki?

- Tu - rzekł chłopiec i zawinął jej ręką około piersi.

- Siedżciez!

Odepchnęła go łokciem, aż mu ręka w tył poleciała, ale ją dreszcz przeszedł przez całe ciało, osobliwie przez plecy.

- Cyś poświęcana?

Nadrabiał miną, ale był zmieszany. Krystka zaczęła czuć się zupełnie śmiałą. Chciała mu powiedzieć coś, co by go ośmieszyło, ale gdy spoglądnęła na tę twarz rumianą pod czarnym skrzelem, zza którego sterczało pióro długie i pośmigłe na wietrze, nie chciało jej żadne słowo ostre wyjść z ust. On to poznał i znowu się uśmiechnął:

- Myślałby wto, ześ taka zła. I siadł przy niej na kopczyku.

- Mam cas - rzekł.

- E dy rano - odpowiedziała Krystka czując, że jej tak jakby miękło ciało.

- Jakoś se to śpiewała, kiek haw seł? Krystka zdziwiła się sama, bo uczuła, że się wstydzi, co jej się nigdy nie trafiło.

- Zejeście przecie słiseli.

- Jakos to było?

- Zabacyłak.

- Cybyk ci nie przibacył?

- E jako? - i zapłoniła się Krystka, i odchyliła głowę na bok.

- E tak! - i parobek objął ją wpół przez chustę pasiatą, i przygarnął ku sobie.

- Skądzeście? - spytała po chwili Krystka.

- Z Gronia.

- A coz wy macie przi Stawak za owce? Dy hań zakopianie, nie grońscy! I nieufność przejęła jej umysł góralski.

- E, tagek ci ta jino pedział. Ni mam ja hań owiec nijakik - rzekł chłopiec.

- Ba co?

- Ba jino przeńdem hańtędy, bez Liliowe.

- Ka?

- We Wierhcihom. Mam sie ta z kimsi uwidzieć. Oczy mu błysły chytrze i zawiesiście. Popatrzyła Krystka po nim: miał dwa noże wetknięte za pas i pistolet.

- Ej ha! - pomyślała. - Dy to zbójnik!...

I zaraz wielki podziw i zachwyt weszły jej do serca.

- Kie zaś będziecie wracać? - spytała.

- Moze tak o tydzień abo o pieńć dni. Bedzies haw paść?

- Bedem.

- A jakos ci na imie?

- Krystka. A wam?

- Jano. Das mi gemby?

Krystka się zarumieniła mocno i schyliła twarz ku piersiom, potem się uśmiechnęła i spojrzała spod rzęs.

- Das?

Szepnęła cicho: - Dam.

Więc Jasiek objął ją wpół i pocałował i zaraz ogromna lubość wpłynęła jej w żyły.

A kiedy szedł od niej ku lasowi pod górę, prosty, wysoki, biały od świecącej czuchy, z długim, pośmigłym na wietrze piórem za kapeluszem, zebrało jej coś w piersi i rzuciła mu w glos:

Zol mi cię, zol mi cie, drogi jaksamicie,
jo cie nie odzolem, pokiel moje zycie!...

On zaś jej odpowiedział już z lasu:

Nie płac, freirecko, hoć jo na zbój pudę,
jino proś u Boga, to jo twoim budę...

I długo jeszcze głosił się zza lasu jego śpiew, coraz dalszy, coraz cichszy, aż począł niknąć l topnieć w głu-chości mroku drzewnego. Tak odszedł od niej gdzieś tam w osędziałe od szronu Tatry, w mróz, w pustkę, w samotnię straszną jesieni, wesoły, śpiewający, o rumianym licu, ubrany jak na święto, świecący od mosiądzu i od zbroi na sobie.

Naokoło Krystki zrobiła się cisza.

***

W skwarne popołudnie czerwcowe szła Krystka w las smrekowy pod Wołoszynem. co nad halą rósł. Dzelęgały z daleka spiżowe dzwonki owiec.

Szła Krystka i śpiewała:

Wianku lelijowy, spodei z mojej głowy,
pudzies dołu wodom - nie zejńde sie s tobą...

- Ale nie załujem - pomyślała w duszy - i śpiewała dalej:

Juhasy, juhasy, dyć się Boga bójcie,
zgubiłak wionecek, dyć mi go powróćcie...

- Wrócilibyście! Psiogłowce zatracone! - rzekła półgłosem.

Dydek sie taiła, taić sie nie bedem,
gotuj kołysecke, jo pieluski bedem,
gotuj kołysecke z drzewa limbowego,
a jo pielusecki z rąbka bielonego...

- Ej wiera! Ka zaś ta! Tak źle nie ma! - zaśmiała się. Posłuchała chwilę - z daleka podzwaniały dzwonki w odstępach, rzadko i niegłośno. I zaśpiewała z czułością:

Ino cie, Janicku, siwe ocka zdobiom,
rence kata zjadły, nierade nic robiom...

- E, dy mu ta nie trza. Mało to jest śrybła po oraw-skich miastak, po luptowskik sklepak?

Cemuz ci sie, hłopce, piórko nie migoce?
Dołeś je freirce za zółte warkoce...

- Ej raty! Migotało sie mu ta, migotało, kie my sie piersy raz ześli na pastwisku. Bedzie już trzy roki hnet, na jesień...

Kohojze mnie, hłopce, jakoś mie zapocon,
niek ci sie za inom ocycka nie tocom...

- Dałaby ja jej! Sto diabłów zjadło! Tu jej śmierzć! Tupnęła nogą i znowu po chwili zawiodła przez tęsknotę słodką i wielką:

Abo se przydź ku mnie, abo mi sie przyśnij,
e bo ty nie wyjńdzies nigdy z mojej myśli...

- Ka on tes? Maryjo, Maryjecko! Ka on tes? Miał tu dziś być przi sałasak...

A wtenczas z góry, zza turni, z leśnej perci, którędy owce rano chadzają w upłazy, dał się słyszeć ostry, męski Jaśkowy głos:

E dy jo se śpiewom, hocioz se nic ni mom -
ptoskowie śpiewajom, hocioz nic ni majom.
..

- Jasicku! Jasicku! - krzyknęła Krystka i z wyciągniętymi rękoma pobiegła ku perci pod górę. A on śpiewał dalej:

Hej wolny jo, wolny, jako ptosek polny,
hoć jo na ślebodzie jak rybka we wodzie...
Uha!
Kiebyś miała rozum i po temu zdanie,
tobyś mnie howała za samo śpiewanie...

i wesoły, pyszny, dumny ze siebie i strojny, wynurzył się ze smrekowego boru, biały od stóp do głów i świecący.

- O mój Jasicek - szepnęła zadyszana Krystka, rzucając mu się na szyję. - Najmilsy! Złoty!

- Jak sie mas? - odrzekł Jasiek. - Głodnyk jest. Jest ta zyntyca abo kluska w sałasie?

***

Wieczór sierpniowy, pogodny, bezmiesięczny, nabity gwiazdami. Pod Wołoszynem kołysze się las śmigle, jednostajnie? szumią smreki w uboczy, jakby zaczarowane na szum.

Spojrzeć w górę: gwiazdy na nich, na gałęziach, jak złote ćmy, wyklęte na ten las z jakiegoś złotego świata. Spojrzeć wyżej, z polanek leśnych: gwiazdy na turniach jakby góry, w kamienie drogie czarowane, zakwitły.

Idzie Krystka przez las i ręce łamie.

Leją się jej łzy z oczu i warkocze stargane spod szmatki jej na ramiona opadły? idzie, a rozpacza.

A kiedy jej już serce pęknąć chciało od bólu, wtedy jej się otwarło, jak tama na grobli w czas powodzi, w piersi śpiewanie żałosne. I wydarł się jej głos:

Moje serce płace, ozpuknie sie we mnie,
co jo na Janicka cekom nadaremnie...
Moje serce płace, dobrze nie zamiero,
co sie moja krasa darmo poniewiero...

 

Echo szło; Krystka nie wiedziała, skąd jej się biorą te nie słyszane nigdy słowa. Siadła na kamieniu, skryła twarz w ręce i zaczęła płakać. A potem, kiedy jej znowu pierś rozerwać chciało, wydarł się z niej znowu głos:

Nie bedem, nie bedem syroko pościelać,
bo sie juz nie bedem Janicka spodziewać...
Siano na pościeli łzą by się rosiło,
scęście odebrane by sie mi przyśniło...
Scęście odebrane, niescęsno godzina,
jo by nie dozyła do biołego rana...

Echo szło przez las. Dźwignęła się Krystka i szła za nim. A w piersi jej wstały nienawiść, gniew. I zawyła jak las szeroki:

Kieby jo wiedziała, co mie to zaboli,
prosiłabyk Boga, cobyś zgnił w niewoli!
Coby ci w noc ciemnom carty droge zasły,
coby ciało twoje kruki w polu znasły!
Kieby jo wiedziala, ze ty nie bedzies mój,
sama by jo wiła na garło strycek twój!...

Echo jęczało po lesie, a Krystka wyła dalej, jak suka rozwścieczona:

Pockoj ty, Jadwisiu, dziewce malowane,
jino jo hań zajńde popod twoje ściane!
Pockoj ty, Jadwisiu, siwe ocka w tobie,
jino jo hań zajńdem tej nocy ku tobie!.
Pockoj ty, Jadwisiu, siwe w tobie ocy,
jako sie krew z tobie po lesie potocy!
Potocy potokem, potocy sie rzekom –
jako cie do truchły bielućko oblekom!....

Zacisnęła pięści, porwała się dalej iść, w las, w las!... Wilgotne paprocie biły jej o nogi, chrzęściał jej pod stoparni chrust i wrzos.

Echo ryczało od jej śpiewu, a stary baca Michał Zwijac w Rusinowej Jaworzynie, któremu bębnowało za uchem i spać nie dawało w nocy, dźwignął głowę z pościeli, nadsłuchiwał i dziwował się sam do siebie. Kiz ta diasi tak holofiom po lesie? Cy sie im ukotwiło w piekle, cy jako?

Tymczasem Krystka wracała ku szałasom pod Wołoszynem. Grzmiały jej w piersi żal i zawziętość straszliwa. Nie szła, ale leciała przez las od Rusinowej Jaworzyny, ku której przybłądziła w górę. Gięte ramionami i piersią gałęzie smreków, bita biodrami kosodrzewina po drodze rozchylały się przed nią z szelestem i szuszczeniem; czasem chlupła woda w młaczysku. Gdzieś rogacz spłoszony zatętnił po gąszczu i przepadł. Krystka z wciętymi w wargę zębami gnała przez las ku hali. Świeciło się od szałasów, które tonęły w ciemności w potężnym mroku pniów i obwisłych ku ziemi szerokich konarów i gałęzi. Psy zaczuły Krystkę i przybiegły ku niej z wesołym ujadaniem i merdaniem ogonów? kopnęła najbliższego, aż zaskowyczał, i przypadła ku szałasowi, skąd się przez szpary w ścianach jarzyła watra.

- Jest hań wto? - krzyknęła ku drzwiom.

- Ja jest - odpowiedział z wnętrza Jasiek. Stanęła we drzwiach. Z niskiej, czarnej, od strony watry rozjaskrawionej izby szałaśnej buchnął ku niej

dym i gęsta, duszna woń smolnego ognia, wilgotnych szmat i nabiału.

- Sameś tu? - spytała, patrząc po ławach w cieniu.

- Sam. Sytka pośli na sopy spać.

Weszła przez wysoki próg. Jasiek siedział na ławce i ręce grzał nad ogniem.

- Zimno ci?

- Jakosi mi rence zmarzły, bieda ozgrzać.

- Cemuześ nie przi Jadwisi? Ona by cie ozegrzała hnet!

Jasiek uśmiechnął się szyderczo, spojrzał do góry na stojącą nad nim Krystkę i rzekł spokojnie:

- Bak ta fciał i na tobie zajźreć.

- Ja cie nie potrzebujem haw! - krzyknęła Krystka. - Słisys? Nie potrzebujem tobie haw!

- Ba ka? - uśmiechnął się Jasiek. - Na sopie?

Na Krystkę uderzył pąs i oczy jej się zaszkliły łzami? chwyciła go za ramiona dłońmi.

- Jasiek!

Popatrzał na nią z flegmatyczną ironią z głupia frant i zapytał:

- Co?

Krystka rzuciła się przed nim na kolana. Trącona nogą gałąź we watrze prysła iskrami pod powałę.

- Jasiek! Nie kohałak cie?

- E ta było, co ta było - odparł, poprawiając toporzyskiem od ciupagi sajty płonące; ogień wzburzony zawarczał i zapienił się zarzewiem.

- Nie kohałak cię? - mówiła Krystka, raczej jęcząc. - Nie byłak ci wierną za te trzy roki? Tyś był pirsy, tyś był ostatni. Nie goiłak cie, kie cie Wawrzek Miętusów zacion obuhe do głowy? Nie ratowałak cie, kie cie dunajcanie przysiedli na weselu? Nie zastompiłak we dźwierzak ziandarom, kie cie prziśli do nas sukać, coś pokrad piniondze w Hohołowie? Jesce mam niebieskie ciało, co mie wtorysi kolbom durknon, kimeś okne uciek do pola z komory. Nie sukałak cie, kieś odpad z kozom na grzybiecie z turnie w Miedzianem? Juześ cysto pieknie zamarźniony beł. A dobrze mie wte kulka luptowska nie przebiła. Jasiek!

- Co fces?

- Cos za to mam? Cos za to mam? Co?

- Korale i pięć dwaścia talarów.

- Ej kiebyk je haw miała! Tu byk ci je prasła, w ten watre!

- Zje to by sie ziskrzyła.

Ta Jasiek wyjął z kieszonki od serdaka fajkę i zaczął z niej drutem wygrzebywać węgliki i popiół z tytoniu.

Krystka, klęcząc, objęła go wpół i przysunęła usta ku jego twarzy.

- Jasiu, Jasicku - rzekła boleśnie - źle ci było za te trzy roki?

Jasiek wytrząsł węgliki i popiół na dłoń, wydobył macharzynę z tytoniem i nakładł go ku nim.

Krystka patrzała mu w oczy:

- Jasiu!...

- Co? - rzekł Jasiek, splunął na tytoń i począł go mieszać na ręce.

- Nie pudzies więcyl ku niej? Prawda?

- Ze ka?...

- Ku Jadwidze...

Jasiek wepchnął tytoń, zmieszany z węglikami, do fajki, wsadził ją do ust, wyjął z watry płonący patyk, przytknął żar i przyklepał palcem, pyknął kilka razy, rzucił patyk we watrę i cyknął w ogień śliną. Krystka przysiadła przed nim na piętach i patrzała nań jak w dziecko swoje.

- Jasiu - ozwała się półgłosem - co fces, to ci dam.

- E dyś mi już heba syćko dała? - przyzadrwił Jasiek.

- Bedem cie opiekunować jak matka. Nie bees nigda nic robił...

- Ej ja ta i teraz nie moc robujem.

- Bees miał syćko tak jak pan! Mieso ci warzyć bedem dzień na dzień.

- Ej wiera. - I Jasiek znowu cyknął ze zębów śliną do ognia. - Coz mi das jesce?

- Na zapowiedzi dam!

- Z kimze to?

- Jasiek? Nie bydź taki okrutny! Jak cart! Jasiek wstał z ławki.

- Ka idzies?

- Ka mi sie podoba - odrzekł spokojnie. Krystka objęła go znowu przez pas.

- Nie kohałak cie? Nie bośkałak cie? Nie tuliłak cie? - mówiła pieszczotliwie półgłosem. - Kieś prziseł, toś był mój. Przisełeś w nocy, inoś malućko zburzył na oknie abo popod ściane, cyk ci kie nie otwarła? Przisełeś w zimie, hoć jak zimno beło, cyk nie skocyła ku tobie w kosuli? boske? Wse jek cie witała jak zbawienie! Jasiu!

I Krystka dotknęła mu czołem kolana i objęła nogi.

- Janicku! Jasiu!

Ale Jasiek się zniecierpliwił trochę, szarpnął i cofnął się ku drzwiom. Krystka nie puściła mu nogi i powlekła się na ziemię.

- Puśćze mie!

- Nie puscem cie! Tyś mój! Tyś mój! Tyś mój!

- Ja jest tego, co mi wola! - rzekł Jasiek niecierpliwie.

- Kyrpce ci bedem całować! Nie fces mie więcyl?

- Całuj! - odparł Jasiek. - Dycieś mie nie kupiła, cobyś mie wiązała jak bycka.

- Kupiłak cie! I na wieki!

- Cym?

- Sercem mojem!

- Baj to! - skinął Jasiek i zabierał się ku drzwiom. Wówczas Krystka zerwała się na nogi i krzyknęła:

- Stój!

Głos był tak wściekły, oczy Krystki tak zapalone, że się Jasiek zatrzymał.

- Stój! - krzyczała Krystka. - Powiedz mi! Co ci sie więcyl zwidziało u tej warguli? Cy je jest bogatsa jako ja? dziadula zatracona! Cy je gładsa na licu? Cy je śumniejsa? Co ci sie w niej spodobało nade mnie? Inoś jom uwidział pierse to lato, juz cie ku niej ciągło! Inoś sie hańbieł zrazu! Ty! Cym cie ona zamamiła ku sobie? Ty! Cy ja nie jest dziewka jak sie patrzy? Co?

I stała przed nim z chustką opadniętą na ramiona, z roztarganymi włosami, ze świecącymi, czarnymi oczyma i łuną na smagłej twarzy.

Jasiek w kapeluszu na bakier, z fajką w ustach, opierał się pod bok na ciupadze.

- Co ci sie zwidziało w niej nade mnie?!

- Siwe ocy.

- Ocy siwe?

- Haj.

Krystce zapaliła się jeszcze więcej twarz i tak jak piorun przyleciał i zawisł jej między brwiami czarnymi.

- Ocy?! - krzyknęła znowu.

- Haj - powtórzył Jasiek niedbale, a niecierpliwie. Piorun prężył się między brwiami Krystki, ale twarz

jej zmieniła się i w uśmiechu zabieliły jej się między wargami drobne, ostre zęby.

- I ty ku niej fces iść?

- Ja hań idem, ka sie mi fce.

- Pewnie! Na mój sto prawdu! Kiebyk se te ocy na siwo pomalować mogła! Cos im robić? Nie zesiwiom mi w głowie. Ni mas rady nijakiej! Ale pockajze, Jasiu, nie hodź, ja ci jom haw prziwiedem. Kieś mi tak do rozumu pedział, tok juz mądra. Siejdze haw w sałasie, prziwiedem ci jom doraz!

Porwała wielką żagiew palącą się z ogniska.

- Ciemno! Poświecem se!

Jasiek przekrzywił się na ciupadze i patrzał na Kryst-kę trochę zdumiony.

- Co fces zrobić, Krystka? - spytał.

- Prziwiedem ci jom! Bees jom haw miał w sałasie.

- Krystka?

- Siedź! Doraz haw beemy obie. Kieś mi do rozumu przemówił, to ja juz mądra.

I z płonącą, ogromną żagwią, jak pochodnia, wybiegła z szałasu, przez szpary widział Jasiek po świetle, jak szła ku szopie Jadwigi, o kilkanaście kroków.

- Jadwiga lezy na sopie - pomyślał. - Cy jom bedzie wołać ku mnie abo co?

I siadł spokojnie na powrót twarzą ku watrze. Krystka dobiegła szopy Jadwigi. Pozberkiwały z niej dzwonki krów na noc zamkniętych. Jadwiga siedziała na progu od pola.

- Cos hań? - spytała, widząc ogień żagwi, zbliżający się ku niej.

- Nie śpis to jesce, Jadwiś? - ozwała się Krystka.

- Nie. To ty, Krystka?

- Ja.

- Po coześ haw przisła s tym ogniem?

- Po tobie.

- Na co?

- Pudzies se mnom.

- Zje ka? Kazbyk miała iść?

- Ku Jaśkowi.

- Ku Jaśkowi? On haw przydzie sam - odcięła się Jadwiga.

Krystka pomilczała chwilę, potem rzekła dziwnym głosem:

- Siwe mas ocy, Jadwiś?

- Jakie mam, takie mam. Cos tobie do tego?

- Jadwiś! Siwe mas ocy?

- Kiz ci carci do moik ocy?! Siwe cy bure, cos ci po nik?!

- Jadwiś! Siwe twoje ocy?!

- E, to sie im przypatrz!

- Pokaz!

- Idze, skądeś przisła! Co fces ode mnie?!

- Pokazze je, to ocycki!

- Krystka! Cyś ogłupiała?! Co fces?!

I Jadwiga dźwignęła się z progu, i stanęła twarz w twarz przed Krystka, czerwieniejąc od ognia nad sobą.

- Co fces?!

- Ocy twoje fcem! To! - krzyknęła Krystka i palnęła ją płomieniem żagwi po oczach.

Straszliwy, góry wstrząsający wrzask rozdarł mrok leśny i noc. Psy zaszczekały przeraźliwie, a echo wrzasku rozleciało się na przestrzeń, jakby skały zawyły naokoło. Za tym wrzaskiem poszedł drugi i trzeci; polanę napełnił jęk przeraźliwy, okropny, wytargany z wnętrzności.

Jasiek wyskoczył z szałasu i pobiegł ku szopie.

- Co sie haw stało?! - wołał. - Krotni miliońscy! Coz sie tak dre? Co...

Głos mu uwiązgł w gardle. Krystka trzymała za rękę tarzającą się po ziemi i ryczącą Jadwigę i świeciła nad nią wirem iskier z żagwi. Ujrzawszy Jaśka, krzyknęła:

- Tu jom mas! Haw mas siwe ocy! Przypatrz sie! I machnęła ku niemu ogniem.

- Coś jej zrobiła? Niescęśnico?!

- Co?! Podpaliłak jej ocy jako mek! - zaśmiała się Krystka, aż zabrzmiało po lesie.

Pobudzeni ludzie zaczęli wynurzać się z budynków i biegli ku miejscu, skąd słychać było jęki i krzyki i błyskał płomień w powietrzu. Ale Jadwiga nagle przestała jęczeć i miotać się po kamieniach i gnoju; musiała zemdleć z bólu.

- Podpaliłak siwe ocy jako mek! - powtórzyła Krystka, puściła rękę Jadwigi i cisnęła dogasającą żagiew precz od siebie.

Stało się cicho i ciemno.

Wówczas podeszła ku Jaśkowi, który stał nieruchomy od grozy, owinęła oba ramiona około jego karku, mocno, sprężyście, przesilająco, i przygięła mu głowę ku sobie. - Teraz ty bedzies mój! - rzekła dzikim półszeptem. - Teraz ty bedzies mój!

A on się pochylił ku niej, zniewolony, ale nieoporny. Krystka ujęła go za rękę i powlekła w ciemny, lekko szumiący las.

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

NA SKALNYM PODHALU

NASTĘPNY ROZDZIAŁ