Bolesław Oleksowicz

Uwagi Kajetana Koźmiana i Franciszka Wężyka 
o literaturze “dla zarobku ukleconej”

W listach Kajetana Koźmiana, Franciszka Wężyka, Wincentego Krasińskiego i Franciszka Morawskiego, matadorów klasycyzmu postanisławowskiego, wśród oskarżeń wysuwanych pod adresem literatury współczesnej zarzut merkantylizacji sztuki pojawiał się bodaj najczęściej. Samo zaś zjawisko, do którego krytyka się odnosiła, uznawane było za budzącą zgorszenie osobliwość dziewiętnastego stulecia. “Podły i nikczemny wiek – pisał Koźmian w liście do Wężyka z 8 lutego 1853 roku – bezczelni i bezwstydni ludzie, co najszlachetniejszą ozdobę i zaszczyt towarzystwa, literaturę, skazili sobą i na pokup więcej dającemu puścili”1. Wcześniej, bo w 1837 roku, w podobnym duchu rozprawiał generał Krasiński: “dawniej dla sławy pisano, dziś, by mieć wino szampańskie, i książki się przedaje na łokieć”2.

Oczywiście, wszystkie tego rodzaju uogólnienia przyjmować trzeba cum grano salis. Z kilku co najmniej powodów. Po pierwsze, przeciwnicy nowej literatury mieli poczucie wyobcowania za społeczeństwa, bycia w czasie nie swoim. Krytyce teraźniejszości towarzyszyło więc nostalgiczne odwoływanie się do własnej przeszłości. Ten paseizm nie pozostawał wyłącznie w idealnej sferze konwersacji listowej. Wyrażał się dążeniem do restytucji zachowań dawnych poetów, którzy odwrotnie niż współcześni – zdaniem klasyków – zachowując dostojność swego powołania, potrafili bezinteresownie ofiarować ziomkom talent, “by powszechności krajowej przynosił pożytki”. Po drugie, proponowana terapia była anachroniczna. Klasycy zwracali się po pomoc do literatury, która na pewnym etapie swojego rozwoju ograniczyła się do wartości tylko własnych, zanegowała inne tradycje i wreszcie zastygła, gdyż nie potrafiła zaakceptować różnorodności opisywanego świata. Kiedyś oświecenie stanowiło oryginalną ofertę przezwyciężenia kryzysu europejskiego, narastającego już od XVI wieku. W drugiej połowie dziewiętnastego stulecia ta odrębność przestała być otwarciem na nowe, stała się zaledwie oporem, odmową uczestnictwa w zmianach. Po trzecie, afirmacja przeszłości, przekształcająca wspomnienia w mitografię życia pokolenia, była uczuciem mocno stronniczym. Przecież osiemnastowieczni twórcy nie żywili jakiejś szczególnej idiosynkrazji do pieniędzy, a honoraria im wypłacane stanowiły niekiedy znaczące źródło dochodu. Dla przykładu można podać, że Julian Ursyn Niemcewicz jako współredaktor “Gazety Narodowej i Obcej” otrzymał w 1792 roku około 700 dukatów (12 600 zł), którymi opłacił podróż do Włoch. Inni autorzy wydawali swoje prace własnym sumptem, licząc na większy zysk. Na przykład Adam Naruszewicz wyliczył, że tym sposobem na drugim tomie Historii narodu polskiego od początku chrześcijaństwa (1780) zarobi około 3 600 zł. Niemałe honoraria wypłacano autorom podręczników szkolnych, wydawanych przez Komisję Edukacji Narodowej. Kajetan Józef Skrzetuski za Historię powszechną dla szkół narodowych na klasę III (1781) otrzymał 2 512 zł. Była to suma znaczna, ponad dwukrotnie przewyższała roczne uposażenie początkującego nauczyciela (1 200 zł)3.

Kiedy jednak odsuniemy na bok nasze podejrzenia wobec przyczyn oskarżeń formułowanych przez klasyków i zwrócimy uwagę na to, jakie zjawiska towarzyszące merkantylizacji sztuki były krytykowane, jakie skutki społeczne z nich wywiedzione, jakie zagrożenia dla literatury narodowej ujawnione, krytyka ta – wydobyta z niepamięci i rzadko wspominana – zadziwi nas przenikliwością spostrzeżeń i odsłoni swoją oryginalność, mierzoną miarą czasu, w którym była głoszona. Choć nie tylko. W świetle dzisiejszych doświadczeń, rozważona ponownie, wciąż jest warta namysłu.

Powiedziawszy te słowa, sformułujmy tezę, która stanie się przedmiotem rozważań w dalszej części pracy: sprzeciw klasyków był niezgodą na zmianę sytuacji społecznej pisarza, jaka dokonała się za przyczyną rozwoju cywilizacji przemysłowej.

Dotychczasowa doniosła rola społeczna twórcy, niezależnie od tego, czy stanowiła pochodną dydaktyczno-moralizatorskiej orientacji literatury, jak w klasycyzmie, czy wynikała z romantycznego kultu poety – przewodnika duchowego narodu, była konstrukcją zbudowaną na wysokich wartościach etycznych i wypracowaną wspólnie przez samych artystów oraz czytającą publiczność. Obie strony, świadome dzielących je interesów, korzystały z jej pośrednictwa, rzutując zaś nań wyobrażenia pożądanych zachowań, informowały się wzajemnie o oczekiwaniach względem siebie. Procesy, które uruchomił “wiek kupiecki i przemysłowy”, zniszczyły tę konstrukcję, jak i reguły jej powoływania. Jakie to były procesy?

Do najważniejszych, zdaniem Zofii Stefanowskiej, należały: “atomizacja społeczeństwa, rozbicie tradycyjnych środowisk kulturalnych, zastąpienie mecenatu personalnego mecenasem instytucjonalnym, poszerzenie kręgu potencjalnych odbiorców, udoskonalenie środków rozpowszechniania, gwałtowny wzrost nakładów i równie gwałtowny wzrost konsumpcji literatury itd. Literatura staje się przedmiotem obrotu handlowego, towarem, a pisarz płatnym producentem dóbr kulturalnych. Zanika personalna więź między pisarzem a odbiorcą. Pisarz tworzy dla anonimowej, nie znanej sobie publiczności i od niej jest zależny”4.

Aby posłużyć się tym opisem jako narzędziem interpretacyjnym, nieodzowne są pewne dodatkowe, z konieczności bardzo oszczędne dopowiedzenia.

Krytyka współczesnej literatury nie opierała się na doświadczeniach osobistych. Klasycy wszak nie należeli do twórców, dla których pisanie stanowiło źródło zarobkowania. Byli właścicielami ziemskimi, choć różnice w zamożności między nimi były znaczne. Koźmian miał swoje rodzinne Piotrowice, odległe o 17 wiorst od Lublina, Wężyk Minogę niedaleko Krakowa oraz Witulin nad Białą, Krasiński ordynację opinogórską.

Nie wszystkie z procesów, wymienionych przez Zofię Stefanowską, znalazły się w orbicie zainteresowań klasyków. Punkt widokowy, z którego obserwowali zmiany, usytuowany na partykularzu podlaskim czy lubelskim, nie pozwalał dostrzec nowych zjawisk w całej ich złożoności ani przewidzieć wszystkich potencjalnych niebezpieczeństw. Takie możliwości mieli przede wszystkim twórcy przebywający na zachodzie Europy.

Ograniczoność pola obserwacji i w konsekwencji niemożność ogarnięcia współczesności w jej całości uniemożliwiły klasykom zdobycie systematycznej wiedzy na temat przyczyn i kierunków rozwoju krytykowanych procesów. Nie mieli świadomości swoich braków w tym zakresie. Ich obraz świata karmił się wyobrażeniami, które przenieśli z przeszłości i które uznali za ostateczne. Niemniej poczynione przez nich uwagi za sprawą podobnego sposobu przeżywania teraźniejszości dadzą się ułożyć w pewien jednolity zbiór przekonań.

Klasycy najchętniej wygłaszali krytyczne opinie w prywatnych listach, które odczytywali w kółku rodzinnym oraz nielicznym przyjaciołom, przyjeżdżającym z sąsiedzką wizytą lub z powodów bardziej uroczystych, jak urodziny czy imieniny. Poza obszarem ochrony, jaki stanowi każdy partykularz ze swoim bezwładem, trzymaniem się stałych i niezmiennych zwyczajów, ich głos sprzeciwu nie był więc słyszalny i nie zapisał się w pamięci potomnych.

Spośród wielu kwestii poruszanych w listach Kajetana Koźmiana i Franciszka Wężyka, wybrałem rozważania na temat roli pieniądza w kreowaniu życia literackiego.

Klasycy bez trudu odnajdywali w otaczającej rzeczywistości oznaki, które utwierdzały ich w przekonaniu, że mają słuszność broniąc Okopów św. Trójcy dawnej literatury. Irytowało ich zwłaszcza zamawianie czy – jak pisali – obstalowywanie utworów u ich twórców.

Kwestia genezy poezji stanowiła szczególny przedmiot ich zainteresowań teoretycznych. Według Teresy Kostkiewiczowej w oświeceniu polskim dominowała “koncepcja źródeł poezji rozumianych jako wrodzony dar szczególny, właściwy tylko nielicznym jednostkom”5. W klasycyzmie początku XIX wieku te wyjątkowe dyspozycje skumulowały się w osobie geniusza. Franciszek Wężyk w rozprawie O poezji w ogólności z 1815 roku, solidaryzując się z opinią Fryderyka Schillera wyrażoną w odzie Szczęście, napisze, że “dar pienia z niebios samych pochodzi”. Stąd tworzenie nie jest naśladownictwem pięknych wzorów, ale realizacją płynącego z zewnątrz natchnienia: “[...] on będzie poetą, [...] gdy moc jakaś wyższa natchnie pierś jego niezwyciężoną chęcią udzielania w szczególnym a nadzwyczajnym sposobie tego, co mu dobroczynne bóstwo o piękności i prawdzie w jakim przedmiocie natchnęło”6.

W czterdzieści lat później Wężyk zetknął się ze zjawiskiem, które przejęło go zgrozą. W liście do Koźmiana z 26 stycznia 1853 roku pisał: “W tych dniach był tu z Warszawy redaktor główny «Warsz[awskiej] Gazety» Lesznowski i raczył mnie odwiedzić. Jak rybak przezorny przyjeżdżał tu na połów z wędką rublową i złapał na nią dwie ryby, to jest dwa nie istniejące romanse. Kupił więc kota w worze i nie wie nawet, jak się będzie nazywał. Jednego mu sprzedał na wagę złota będący tu Zygmunt Kaczkowski, drugiego Lucjan Siemieński. Czy pojmujesz to upośledzenie zdolności, do któregośmy doszli za śladem tych bezwstydnych Francuzów? Więc już promesy płodów dowcipu idą na giełdową szachrajkę. Cóż będzie, jeśli sprzedany poemat (za 1 arkusz w druku 30 rubli) wcale się nie uda? Wiem ja, że to ultimus consumens «Gazety Warszawskiej» zapłaci; wiem i to od redaktora, że on na tę ponętę łapie niemało czytelników i że tysiące rozdane między rublowych poetów wracają mu się z procentem”7.

List ten dobrze tłumaczy przyczyny stanowczej dezaprobaty Franciszka Wężyka. W połowie XIX stulecia poezja przestała być “mową bogów”, “darem Opatrzności”, “języka pierwszą i celniejszą ozdobą”, “mocnym uczuciem piękności i prawdy”, stała się natomiast towarem, którym można “frymarczyć na łokcie, arszyny, krużki i czarki” (s. 116) i który da się na zamówienie produkować.

Stwierdzenie tego faktu uruchomiło pomysłowość obu klasyków w zakresie stosowania analogii. Orzekanie analogiczne pozwala dostrzec w jakiejś cesze nieprzypadkową jedność wielu postaci. Ustalenie analogonu nie było trudne; do elementu łączącego wszystkie rodzaje aktywności człowieka współczesnego zaliczyli – kult pieniądza, pogoń za zyskiem i chęć dorobienia się. Literaturze nie udało przeciwstawić się tej tendencji, została ogarnięta i wciągnięta w wir dokonujących się przemian. “Dotąd sprzedawano cnotę, ojczyznę, sumienie – pisał Wężyk – już się spod tego powszechnego prawa i duchowe płody wybiegać nie mogły” (s. 116).

Poeci i pisarze – zdaniem autora rozprawy O poezji w ogólności – nie byli w stanie długo opierać się pokusie. Ulegając naporowi czasu, przyczynili się do degradacji literatury. By pokazać konsekwencje tego faktu, Koźmian z Wężykiem za pomocą analogii umieścili współczesną im twórczość literacką w rzędzie poczynań, ich zdaniem charakterystycznych dla “wieku kupieckiego i przemysłowego”, obok handlu, produkcji rzemieślniczej oraz zmechanizowanej, masowej produkcji przemysłowej. Posłużmy się trzema cytatami, ilustrującymi podobieństwa ujawnione dzięki analogii:

“Jak literatura [...] przejęła [...] godła handlu, rozwinęły się w niej handlowe przymioty: fuszerstwo, oszukaństwo, kuglarstwo. Teraz kupujemy książki, oszukani tytułami; wkrótce może, za wzorem Lamartina, każą nam je kupować na wiersze, a że my w naśladowaniu zwykliśmy przesadzać – może nam każą liczyć lub ważyć słowa, a potem i litery” (s. 109);

“Lecz, niestety, jeszcze zarobkowość umysłowa trwać będzie, jeszcze daleko do końca materialnego wieku, i jeszcze sama poezja, ta ozdoba, pozłota literatury długo nosić będzie ohydne imię rzemiosła – szewstwa, krawstwa, mydlarstwa, itd. [...] póki się nie wzdrygnie na tę hańbę i nie przybierze dawnego swego imienia sztuki – ars poetica; dziś jest fabrica poetica” (s. 128);

“Nic tak nie poniżyło i nie poniża naszej konającej literatury, jak te nieśmiertelne powiastki niezgrabnie naśladowanym stylem Walter Scotta dla zarobku jakby parową machiną plecione. Co bądź, jak bądź, byle prędko i dużo” (s. 73).

Dostrzeżmy w tej krytyce pewien zastanawiający paradoks. Uniformizmowi, jaki niesie cywilizacja przemysłowa, klasycy przeciwstawili własny uniformizm – wiarę w niezmienność natury ludzkiej, której ani indywidualne predyspozycje jednostki, ani uwarunkowania wynikające z czasu i przestrzeni nie potrafią naruszyć. “Jak prawda, tak początki rozumu są od wieków i będą zawsze te same i nieodmienne” – pisał Jan Śniadecki w rozprawie O pismach klasycznych i romantycznych. I dodawał: “Człowiek w swym upodobaniu jest wymyślny, niestały i dziwaczny, ale zawsze lgnie do piękności”8 . Musimy się przy tej uwadze na chwilę zatrzymać.

W ferworze walki z literaturą romantyczną Śniadecki nigdy nie traci z pola widzenia potrzeb odbiorcy. Takie postępowanie ujawnia, że literatura klasycyzmu była silnie zorientowana na czytelnika. Autorzy ówczesnych teorii poezji, wychowani na tradycji horacjańskiej, wysuwali na plan pierwszy jej cele perswazyjne. Dlatego na ogół zgadzano się co do tego, że miała ona kształtować obyczaje, “odnawiać w pamięci czyny nauczające” oraz “ożywiać cnoty towarzyskie”9. Degradacja poezji do poziomu rzemiosła przekreśliła nauczycielskie powołanie literatury. Bo też i sama preceptorka, aby przypodobać się szerokiej publiczności, odwróciła się od swojej powinności. Z gorliwością neofity przyjęła nowe reguły postępowania, porzucając wartości, których była dotąd strażnikiem i propagatorem. Koźmian pisał do Wężyka w liście z 15 I 1853 roku: “Jak literatura została handlem i przemysłem, uszedł od niej dawny szlachetny, który ją otaczał, orszak: cnota, moralność, religia, zacność, miłość, ludzkość i nieinteresowność; otoczyła ją niecna czereda, zwykłe handlu towarzyszki: chciwość, szachrajstwo, oszukaństwo, kuglarstwo, łgarstwo” (s. 113). Już nie reguły i piękne wzory czy naturalne dyspozycje, np. gust lub natchnienie, kształtują charakter i przebieg aktu poetyckiego. Teraz kieruje nim pieniądz, tak jak w geometrii ustala się kierunek wektora.

Dyktat pieniądza stanowił – zdaniem klasyków – poważne zagrożenie dla literatury. Przyczynił się do obniżenia jej jakości. Według Wężyka “ten rodzaj literatury nie ma wstrętu do wielomówstwa, kiedy dziś płacą za każdy wiersz druku, a przeto im więcej wierszy, tym więcej kopiejek” (s. 208). Doprowadził także do wzrostu cen książek, zwłaszcza autorów uznanych. Wężyk listową krytykę Mohorta Wincentego Pola zakończył uwagą na temat ceny tomiku, który w 1854 roku ukazał się w Krakowie: “Jeszcze i to nadmieniam, że 10 arkuszowa książeczka ma złr. 20 kosztować, a więc uboższym wara od tak kosztownego wyrobu” (s. 219). Wysokość miesięcznego uposażenie uniemożliwiała wielu krakowskim urzędnikom niższego szczebla zakup książki, kancelista zarabiał 33, a sekretarz 75 złr.10. Wreszcie, i to przede wszystkim, autorzy, by zachęcić czytelników do kupna swojego produktu, zaczęli siać “zgorszenie [...] biorąc za bohaterów starych libertynów, kończących życie przy brudnej podwice, kobiety wiarołomne rodzące w karczmach żydowskich bezimienne płody itd.” (s. 116). Koźmian pisał z oburzeniem: “Wdowiec Korzeniowskiego wciąż ciągnie się przez kolumny gazet [...]. Łykają w niej truciznę lubieżności, wabności, młode panienki, bo jak ich ustrzec, aby gazet nie czytały. Prostactwo, zły smak i skażenie niewinności wciska się w młode serca [...]” (s. 218). Pisarz, który dla zarobku opisuje szkodliwe zachowania, deprawuje charaktery odbiorców i przyczynia się do upadku moralnego społeczeństwa.

Symbolami komercjalizacji literatury były dla obu klasyków: gazeta i powieść.

W przypadku tej pierwszej dwa zjawiska opatrywali krytycznym komentarzem. Redakcje, uzależnione w swoim istnieniu od liczby odbiorców, w wyborze aktualnych tematów i sposobie ich wyjaśniania kierowały się gustem czytelników. W dobrze pojętym interesie własnym, za przykładem wydawców kalendarzy, chętnie zamieszczały także porady praktyczne, przepisy kulinarne, horoskopy. Powiększający się krąg odbiorców sprawił, że uformowane dla zysku obiegowe opinie, nagłośnione i rozprowadzone w tysiącach egzemplarzy stały się wkrótce obowiązującym schematem w postrzeganiu świata. Wężyk pisał do Koźmiana:

“[w gazetach – przyp. BO] teraz wszystek się rozum ścieka, i jak zaczną pisać: kiedy wypada stawić pijawki, a kiedy używać senesu, już nawet encyklopedię zastąpi gazeta. Będzie to wiek Saturna; za 80 złr. na rok – całej mądrości wieku nabywać zdołamy” (s. 205).

Kolejne niepokojące zjawisko Franciszek Wężyk dostrzegł, obserwując zmiany dokonujące się w krakowskim “Czasie”. Gdy wszystkie prowincjonalne gazety w Galicji zbankrutowały “a został na kraj 5-cio milionowy «Czas» – donosił przyjacielowi – byt jego materialny zniszczył część duchową i jeden kupiec przez spekulację nabył, czyli pospłacał wszystkie akcje i stał się właścicielem samoistnym tego pisma. Odtąd datuje się jego moralny upadek, bo brakło kierunku” (s. 230). Wężyk nie był sprawiedliwy w tej ocenie. Zdaniem Ireny Homoli Wincenty Kirchmayer (junior), który w 1855 roku odkupił wszystkie akcje “Czasu”, “pozostawił [...] redakcji pełną swobodę działania”, zaś niedobory finansowe gazety pokrył z własnej kieszeni. Dzięki niemu pismo powiększyło znacznie objętość i upodobniło swój układ do dzienników zachodnioeuropejskich11. Czy jednak stary klasyk nie miał racji? Kiedy przyglądniemy się tej diagnozie bliżej, bogatsi o doświadczenia ostatnich lat, możemy stwierdzić, że jeśli nawet w tym konkretnym przypadku obawy Wężyka nie były uzasadnione, to nie były bezpodstawne w odniesieniu do samej istoty przedstawionego faktu. Wartość tego ostrzeżenia tkwi w jego perspektywie historycznej.

Natomiast obaj klasycy nienawidzili powieści. Koźmian przyznawał z pewną dumą, że “przez tydzień ze wstrętu nie może wziąć pióra do ręki” (s. 48), jeżeli zdarzy mu się przypadkiem dotknąć którąś z owych “lichych ramot”. Złożyło się na to wiele przyczyn. Koźmian z Wężykiem podzielali pogląd, jaki na początku XIX wieku dzięki rozprawom Vico, Herdera i Rousseau stał się dogmatem, że poezja powstała wcześniej niż proza. Ma też inne cele, które tylko ona może urzeczywistnić. Według Euzebiusza Słowackiego od poety domagamy się, “aby wystawiał umysłowi naszemu obrazy przyjemne i nowe, aby zatrudniał ustawicznie imaginacją lub wchodząc w głębię naszego serca wzbudzał w nim uczucia, którymi lubimy być wzruszeni. [...] Mówca wystawia myśli, zdania i obrazy prawdziwe; poeta wznosi się do wzoru idealnego”. Ten ton uroczysty i wyniosły wymaga, by w poezji myśli były “wielkie i niepospolite”12. Koźmiana i Wężyka oburzało więc, kiedy pisarze sięgali po ważne zdarzenia historyczne lub wybitne postacie, jak Stefan Czarniecki, które ze względu na swoją rangę i siłę przykładu zastrzeżone były dla wysokich gatunków poezji. Zdaniem Koźmiana autorzy romansów, którzy “imię, wielkie zasługi i sławę bohatera godnego epopei” umieszczają w “lichej [...] powieści”, postępują jak ci, co “dla nikczemnego zysku umieszczają na gospodzie napisy “karczma pod Napoleonem” (s. 64).

Cały wysiłek klasyków skupiał się na tym, by nie dopuścić do mezaliansu między sztuką a powieścią. Byli przekonani, że powieść nie jest “rodzajem literatury” i że należy do zjawisk ekonomicznych. Powstaje głównie na zamówienia księgarzy, “którzy muszą mieć ponętne nowości na kijowskie kontrakty” (s. 36), tłumnie ściągające szlachtę. Koźmian pisał: “Czy to nie dosyć przysługi dla literatury, gdy na kijowskie kontrakty zjawią się nowe dzieła dla córek i synowic dorobkowiczów, bez których nie wolno wracać z peczerskiego grodu? Czy to nie postęp nawet w podziale pracy, że jeden pisze i pisze, sam nie wie, co i jak [...], drugi drukuje nie czytawszy, trzeci czyta a nie rozumie; dopiero na czwartym stopniu tej naukowej hierarchii czytają Florki i Munie i chłoną kroplami ten kwas pruski pod etykietą literatury nadobnej. Słuszna to nazwa, bo ta literatura ledwo wystarczy na dobę” (s. 249).

Jeżeli gazeta i powieść stanowiły cel bezlitosnych ataków, to poezja była dla obu klasyków bytem doskonałym i ucieleśnieniem najwyższych wartości literatury. Odsuwali więc od niej wszelkie podejrzenia, mogące osłabić zasadność owego poglądu. Zwracali zwłaszcza uwagę na to, by nic nie łączyło ją z tymi sferami życia publicznego, w których uwidoczniła się “dążność nieszlachetna, podła żądza zarobkowania piórem”, co “stała się systematem całej Europy” (s. 254).

Wydaje się, że o wyeksponowaniu tego właśnie elementu w prezentacji wysokiej godności poezji, prócz uzasadnień wypływających z poetyk normatywnych, zadecydowały dwie grupy przyczyn. Do grupy pierwszej trzeba zaliczyć rodzime opinie na temat atrybutów szlachectwa, bowiem w polskiej tradycji handel i przemysł kalały szlachcica. Do 1775 roku obowiązywało prawo nakazujące odebranie szlachectwa osobie, która osiedliła się w mieście13. Na tę szczególną właściwość postawy szlachcica polskiego zwrócił uwagę – znajdując dla niej inny kontekst znaczeniowy – Adam Mickiewicz w trakcie kursu trzeciego prelekcji paryskich w wykładzie XX z 23 maja 1843 roku: “W Polsce już w czasach upadku Rzeczypospolitej pieniądz był do tego stopnia uważany za rzecz niegodną szlachcica, że ostatni szlachcic starej daty [... ] sławny książę Radziwiłł, najbogatszy pan w świecie chrześcijańskim, chodził w podartym i nędznym kontuszu, który zamieniał z pierwszym lepszym szlachcicem, jakiego napotkał. Nie nosił przy sobie nigdy więcej niż jednego dukata; skoro go wydał, brał drugiego od swego podskarbiego; byłoby to, powiadał, z hańbą dla rodziny nosić w kieszeni wiele sztuk złota”14. Dla Kajetana Koźmiana i Franciszka Wężyka nie istniała różnica między szlachectwem społecznym a szlachectwem duchowym. Oba łączyło przywiązanie do tych samych wartości i niechęć do pieniędzy.

Druga grupa przyczyn miała swoje źródło w przekonaniach religijnych obu klasyków. Św. Augustyn głosił, że wszystkie umiejętności i zdolności, jakimi szczyci się człowiek, są darami Boga: “Ten bowiem, kto widzi, nie powinien chlubić się, tak jakby tego nie otrzymał w darze – nie tylko tego, co widzi, lecz także samej zdolności widzenia. Cóż bowiem ma, czego by nie otrzymał?”15. Konsekwencje wypływające z tego przeświadczenia ze szczególną ostrością wystąpiły w średniowieczu, przyspieszając proces laicyzacji podstawowych dziedzin działalności ludzkiej. “Wśród pretensji wysuwanych wobec kupca – pisze Jacques Le Goff – na pierwszym miejscu pojawił się zarzut, że jego zyski zakładają spekulację czasem, który należy wyłącznie do Boga”16. Podejrzenia co do prawomocności działań człowieka obejmowały także inne profesje. Czy można – pytał z kolei św. Bernard – sprzedawać wiedzę, która przecież również stanowi własność Opatrzności?17. Tę dawną argumentację przypomną obaj klasycy przy okazji rozważań na temat poezji Deotymy, której karierę literacką z życzliwością śledzili. “Jakże nareszcie drukować? – pytał Wężyk Koźmiana w liście z 15 XI 1853 roku – bo pisać to jest często musem, koniecznością, potrzebą. Ale zezwalać na poniewierkę swej pracy pomiędzy śmieciami drukowanymi, to byłoby więcej jak abnegacją, bo bluźnierstwem przeciwko Panu, który nas jaką taką zdolnością obdarzył, zbezczeszczeniem Jego ojcowskich darów, które nam z swej łaski do innego użytku udzielił” (s. 156). Dar poezji pochodzi od Boga, poeta jest tylko jego czasowym użytkownikiem, nie właścicielem. Nie może więc daru spostponować ani czerpać zeń korzyści.

Na podstawie tego, co dotąd zostało powiedziane, możemy stwierdzić, że spośród procesów uruchomionych przez “wiek materialny”, które dokonały spustoszenia dotychczasowych podstaw literatury i życia społecznego, dwa zjawiska, sprzęgnięte ze sobą, zostały uznane przez obu klasyków za szczególnie niebezpieczne.

Przede wszystkim protestowali przeciw dyktatowi pieniądza, który – w co głęboko wierzyli – zawłaszczył i zdeformował całą treść ludzkiej i społecznej egzystencji, by w końcu stać się jedyną energią życiową powstającej nowej cywilizacji. Była to walka z wiatrakami. Z rozważań Georga Simmla wynika, że ekspansja pieniądza stanowi proces nieuchronny: “pieniądz wymierza wszystkie rzeczy z bezlitosną przedmiotowością i wyznaczoną przez się miarą wartościową określa ich stosunki wzajemne – otrzymujemy tedy w rezultacie tkaninę rzeczowych i osobowych treści życia, która nierozerwalnością związków i surową przyczynowością upodabnia się do rządzonego prawami kosmosu: przepływająca przez wszystkie nici tej tkaniny “wartość pieniężna” tak je utrzymuje w spojeniu, jako naturę trzyma wszystko ożywiająca energia”18.

Koźmian z Wężykiem ostrzegali też przed konsekwencjami tego dyktatu. Georg Simmel pisze, że pieniądz “stoi ponad rzeczami i ludźmi, wszystkim partiom oddaje się jednakowo, równając wszystkie jakościowo przed swoim obliczem”. Usuwa z życia narodów i społeczeństw kategorie moralności klasycznej, mierząc wszystko jedynie “wartością pieniężną”. W efekcie “pieniądz, jako forma ruchów gospodarczych, utwierdzając chłodny pierwiastek rozumowy w psychice społecznej i indywidualnej, nadaje życiu ten rys [...], który określić można by, jako “obiektywizm stylu życia19. Starzy klasycy właśnie tego się obawiali. Sądzili bowiem, że eksmisja wartości dodatnich nie stworzy nowej jakości, wytworzy natomiast miejsce puste, które w całości wypełnią zjawiska negatywne.

Przypisy

1 Korespondencja literacka Kajetana Koźmiana z Franciszkiem Wężykiem (1845-1856), zebrał, objaśnił i wstępem opatrzył S. Tomkowicz, Kraków 1913, s. 119.

2 Z. Krasiński, Listy do Koźmianów, oprac. i wstępem poprzedził Z. Sudolski, Warszawa 1997, s. 505.

3 Wszystkie dane podaję za: J. Szczepaniec, Drukarstwo – księgarstwo [w:] Słownik literatury polskiego oświecenia, pod red. T. Kostkiewiczowej, Wrocław 1977, s. 91-92. K. Zbyszewski tak pisał o zarobkach Niemcewicza jako redaktora: “Gazeta dawała spore zyski, należało się z tym kryć, bo zarabianie piórem wywołałoby w salonach zgodny okrzyk: – pfe! W Polsce jedynie prostak mógł pieniądze zarabiać. Dystyngowanemu człowiekowi godziło się je tylko – dostawać” (Niemcewicz od przodu i tyłu, Warszawa 1991, s. 179).

4 Z. Stefanowska, Norwid – pisarz wieku kupieckiego i przemysłowego [w:] Literatura. Komparatystyka. Folklor. Księga poświęcona Julianowi Krzyżanowskiemu, Warszawa 1968, s. 428.

5 T. Kostkiewiczowa, Klasycyzm, sentymentalizm, rokoko. Szkice o prądach literackich polskiego oświecenia, Warszawa 1975, s. 61.

6 F. Wężyk, O poezji w ogólności [w:] Oświeceni o literaturze. Wypowiedzi pisarzy polskich 1801-1830, oprac. T. Kostkiewiczowa i Z. Goliński, Warszawa 1995, s. 38-39.

7 Korespondencja literacka Kajetana Koźmiana z Franciszkiem Wężykiem, s. 116. Wszystkie fragmenty korespondencji Koźmiana z Wężykiem pochodzą z tego wydania. Dalej będę podawał tylko stronę, z której cytat został wzięty.

8 J. Śniadecki, Wybór pism naukowych, Warszawa 1954, s. 113.

9 J. F. Królikowski, Wzory estetyczne poezji polskiej w pięknościach pierwszych mistrzów naszych z przytoczeniem teorii wystawione [w:] Oświeceni o literaturze, s. 197.

10 Zob. M. Górkiewicz, Ceny w Krakowie w latach 1796-1914, Poznań 1950, s. 232.

11 I. Homola, Prasa galicyjska w latach 1831-1866, [w:] Prasa polska w latach 1661-1864, Warszawa 1976, s. 232.

12 E. Słowacki, O poezji w ogólności [w:] Oświeceni o literaturze, s. 344-346.

13 Zob. A. Zajączkowski, Szlachta polska. Kultura i struktura, Warszawa 1993, ss. 28, 55.

14 A. Mickiewicz, Literatura słowiańska. Kurs trzeci, tom oprac. J. Maślanka, przeł. L. Płoszewski [w:] Dzieła, t. 10, Warszawa 1998, s. 253.

15 Święty Augustyn, Wyznania, przełożył, wstępem i kalendarium opatrzył Z. Kubiak, Warszawa 1992, s. 209.

16 J. Le Goff, Czas Kościoła i czas kupca, przeł. A. Frybes [w:] Czas w kulturze, wybrał, oprac., wstępem opatrzył A. Zajączkowski, Warszawa 1988, s. 331.

17 Ibidem, s. 333.

18 G. Simmel, Filozofia pieniądza, przeł. Leo Belmont, Warszawa 1904, s. 449.

19 Ibidem, ss. 450, 452-453.