Rozdział XIX 
TURNIEJE

Przyszła nareście chwila tyle oczekiwana, i dzień trzeciego maja, tak mile zawsze pamiętny sercu każdego Polaka, był wybrany przez księcia Melsztyńskiego na odprawienie turniejów. Nie dziecinne to były zabawy, jak te karuzele, którymi wiek nasz zniewieściały lenistwo swoje czasem zabawia, ale prawdziwie rycerskie igrzyska, do których gdy zręczność i męstwo równie potrzebnymi były, nieraz patrząc na zbyt śmiały zapęd niejedno serce czułą zadrżało trwogą.

Miejsce turniejów naznaczone było na zielonych błoniach Wilanowa. Jasne słońce i niebo najpogodniejsze zdawały się chcieć dodać okazałości dniu temu. Miejsce nie mogło być szczęśliwiej wybranym. Miejsce to, pełne wspomnień Jana III, tego króla, który nigdy rycerzem być nie przestał, który zalotność łącząc z odwagą nieraz (wróciwszy z zwycięskich bojów) chodząc po pysznych gankach Wilanowa lub pod cieniem starodawnych topoli wieńce laurowe męstwem jego zdobyte u nóg piękności składał, szczęśliwym się mieniąc, gdy w odwrót za nie gałązkę mirtu mógł otrzymać.

Wspomnienia te, mówię, stały się dzielnymi bodźcami do zaiskrzenia jeszcze bardziej gorejących już najszlachetniejszymi namiętnościami młodych dusz naszych rycerzy. Pogłoski wojny, która wkrótce nastąpić miała i której wojsko z kwiatu młodzieży złożone z chciwością sławy i przywiązaniem ku ojczyźnie oczekiwało, ważności jeszcze tym igrzyskom dodawały, czyniąc je jakoby przygotowaniem do prawdziwych i krwawych bojów. Toteż, co tylko zręcznością i odwagą walczącą pod okiem piękności dokazanym być może, ziszczonym było na tym sławnym turnieju. Damy, cel i ozdoba takowych igrzysk, ławice i wywyższone pozasiadały gradusy. Przepych klejnotów, świeżość kwiatów, giętkie pióra, powiewne szaty, aksamity, hafty poważne, złoto, kamienie, jednym słowem, co tylko czarodziejstwo stroju dodać może piękności, najświetniej zdobiło to grono, na które raz oko rzuciwszy, ciężko go było oderwać, a ciężej jeszcze wybór jaki uczynić między krociami wdzięków, z których każdy zdawał się godzien pierwszeństwa. Tu świeżość pierwszej młodości w całym blasku zmysły zachwycała, tu spojrzenie najtkliwsze wskroś przenikało duszę. Uśmiech Armidy mniej był ujmującym, a hoże driady giętkości i gracji tu pozazdrościć by mogły. Nie skończyłabym nigdy, gdybym chciała wyliczać każdy powab w tym mnogim wdzięku zbiorze; równie by to ciężko było jak wyszczególnić każdy listek w kwiatach po miękkiej rozsypanych murawie. Ale powiem tylko, że jak lilia wysmukła lub róża lubością tchnąca w tłumie inszych kwiatów najpierwej postrzeżoną bywa, a pomiędzy najpiękniejszymi siostry najmilszą, najprzyjemniejszą jednak zawsze się zdaje, tak Malwina dnia tego wśród przemocy piękności, powabu wdzięków, uroku, ponęt sztuki i natury wszystkie oczy i serca ku sobie mimowolnie zwracała. Wstęga diamentowa na gładkim spuszczona czole, zasypana srebrnymi blaszkami jak kroplami rosy, wstęgą takoż diamentową pod piersiami spięta wydawała w całym powabie swoim ujmującą kibić Malwiny; bukiet z róż najświeższych przy boku lewym przypięty dokończał najponętniej stroju jej dnia tego. Trzymała w ręku łańcuch turkusowy, który stać się miał własnością zwycięzcy turniei. Z rąk Mai-winy oddany, nieskończonej miał nabyć wartości, a już przez właściwą cenę godnym był przeznaczenia swojego.

Gdy damy gradusy dla siebie wyznaczone zasiadły, miejsca wybrane dla osób rządzących i dla tych, co z urodzenia lub wieku prawo do szczególnych względów mieli, takoż zajętymi zostały. Tłum zaś, cisnąc się koło szranków lub gromadząc się różnic po zielonych błoniach lub pod rozłożystymi drzewami, najprzyjemniejszy wystawiał widok. Gościniec był okryty pojazdami, końmi, piechotnymi różnych stanów, i takie mnóstwo ludzi rozsypanych widzieć można było, iż sądzić by wypadało, że nikt w mieście nie pozostał.

Sędziowie turniejów, między którymi Zdzisław książę Melsztyński, Konrad hrabia Myszkowski i kilku innych znajdowało się, którzy wszyscy wiekiem i ciągłą uczciwością na ufność publiczną zasłużyli, gdy znak dali, że gonitwy zacząć się już mogą, kotły, trąby i wszystkie wojenne muzyki rozlegając się po całej okolicy oznajmiły, że rycerze w szranki wjeżdżać zaczną.

Ostroróg, Odrowąż, Pac i młody Radziwiłł pierwsi byli, którzy w szranki wjechali. Radziwiłł w pierwszym kwiecie młodości, piękny, pyszny, popędliwy, bojów i sławy chciwy, przyszłą dolę chcąc tymi słowy wywróżyć nosił na tarczy kometę z napisem:

"Świetna i rzadka". Prawy i niczym nie strwożony Odrowąż za znak miał lwa leżącego spokojnie, który łapę na laurowym trzymał wieńcu. Napis był: "Nic zaczepiam, ale bronię.'' Dwóch braci Pogończyków ujrzeć potem można było. Przyjaźń, krew, imię łączyły ich najściślej, i ziomkowie, aby ich rozróżnić, nadali im Czarnego i Białego przydomki. Najczystsza miłość ojczyzny będąc najpierwszą ich żądzą, a dobro jej jedyną metą, do której gonili, nie chcieli innych znaków nosić jak własny herb na tarczach swoich, i cnotę nieskażoną łącząc do obojętności na własne losy dołożyli napis: "Bądź co bądź." Z dzieciństwa przyjaźń najczulsza pierwszym była uczuciem Adolfa i Gedymina (których zwykle tak po imieniu nazywano); ci znowu rycerscy bracia wzięli za godło dwie ręce złączone z napisem: "W szczęściu i w nieszczęściu." Hoża Kamilla i Halina złotowłosa dzieliły, jak mówią, miłosne ich zapały. Tarcze zaś, godła i napisy dwóch rycerzy, którzy natychmiast Adolfa i Gedymina zastąpili, stały się gadką dla wszystkich przytomnych. U pierwszego na czarnym polu krzyż i róża z napisem: "Miłość nadzwyczajna i wieczne milczenie." U drugiego kwiat myślą zwany, z napisem: "Chyba z życiem ją stracę" Te tajemnice ciekawość publiczności, a osobliwie ciekawość dam mocno wzbudziły, która to była między nimi celem tej "nadzwyczajnej miłości", dlaczego to "milczenie wieczne''? O, szczęśliwa ta, o której myśl "chyba z życiem stracić" można! - były uwagi czynione przez przytomne spektatorki póty, póki nowy widok nie zajął powszechnej baczności.

Konstanty i Władysław Zamoyscy, Roman Sanguszko i Lew Sapieha, z dziecinnych ledwo lat wychodząc (bo najstarszy między nimi piętnastą dopiero liczył wiosnę), wstępując w życic z tą nie-wiadomością nieszczęść, z tą czarującą nadzieją (najdroższym udziałem młodości), zielony kolor obrali sobie, zielone pióra na złotych hełmach wiatr powiewał, zielone szarfy twarde zdobiły pancerze, konie bielsze od śniegu rżały pod nimi z zapału i niecierpliwości, a na tarczach wschodzące słońce z napisem: "Sławę i szczęście nam wróży", byłe wyborem ich jednomyślnym, wróżbą może przyszłych losów i właściwym piętnem ich wieku, wieku szczęśliwego, w którym wszystkie cnoty łatwymi, wszystkie szczęścia niezawodnymi zdają się.

Po tym młodocianym kadrylu nowy tłum rycerzy szranki zajął. Rzeczą niepodobną byłoby imię każdego z nich pamiętać lub wyszczególnić kolory, godła i napisy, które tarcze ich zdobiły. Tu dwa wieńce, laurowy i oliwny, z napisem: ,,W obydwóch obywatel", postrzegały się na puklerzu szczęśliwego Denhoffa; szczęśliwego, bo ten napis nie miłość własna wybrała, lecz głos publiczny cnotliwemu nadał Denhoffowi. Na tej tarczy o miłości tylko wzmianka, tu sławę jedynym bóstwem mienią, ów przyjaźń nad miłość przekłada, ten napisem swoim wzywa nadzieję, u tego rozpacz i zemstę wyraża - jednym słowem, wspomnienie, chęci, uczucia, życzenia, wszystko, co serca wzrusza, zapala imaginację lub duszę zajmuje, wyrażone było jawnie lub tajemnie w kolorach, godłach i napisach rycerzy, którzy w tych ukazał się gonitwach.

Nareście ostatni, który wjechał w szranki, był Ludomir książę Melsztyński, sprawca tego turnieju i najcelniejsza jego ozdoba. Szlachetność i zapał na jego wyryte twarzy nadzwyczajny wyraz mu dawały, zręczność i męstwo rycerskie zdobiły każde jego ruszenie, złoty orzeł unoszący się nad szyszakiem zdawał się dążyć ku niebu, promienie słońca odbijały się stokrotnie o lśkniący pancerz, a szarfa szkarłatna z ramienia przez piersi na mężny pałasz spadała. Dzielny arabczyk, na którym siedział, grzywę wiatrom puściwszy, z zakrzywionymi nozdrzami, pełen ognia, czekał z niecierpliwością, rychło pan, któremu jedynie jest posłuszny, da znak upragniony do boju. "Ziścić lub zginąć" były słowa (jakeśmy wyżej czytali) wyryte na tarczy księcia Melsztyńskiego; słowa, które miłość i jeszcze głębiej miłość własna w jego sercu wyryły. Ale przyznać trzeba, że ktokolwiek by go ujrzał dnia tego, niełatwo by pojął, jak by książę Melsztyński mógł nie ziścić wyobrażeń najświetniejszego urojenia. Gdy rycerze w porządku po dwakroć miejsce turniejów objechali, znak do gonitw osobistych przez sędziów wydany został i młody Radziwiłł z poważnym Denhoffem najpierwsi się spotkali. Z zimną odwagą Denhoff wytrzymał popędliwość Radziwiłła i kopia tego na puklerzu Denhoffa skruszoną została; ale w drugim zapędzie, zapalczywa śmiałość Radziwiłła wszystkich sił dobywszy razem, Denhoff został zwyciężony. Dwaj Pogończykowie, których nic rozłączyć nie mogło, biegli razem przeciw rycerzom myśli i krzyża z różą. Konie ich, w tej gwałtownej natarczce piersiami się spotkawszy, w tył cofnąć się musiały, kopie skruszonymi zostały; ale wszyscy czterej rycerze najmocniej na siodłach siedząc strzemion nie puścili i wzruszonymi nawet nie byli. Doświadczywszy zobopólnej mocy między sobą polecieli innych szukać zwycięstw.

Ostroróg po dwakroć z Adolfem potykali się i dwakroć czułe serce złotowłosej Haliny pysznić się mogło zwycięstwem kochanka. Kamilla nie tyle była szczęśliwą, gdyż Gedymin od młodego Konstantego Zamoyskiego zwyciężonym został. Ta pomyślność zbyt podniosła śmiałość zielonego kadryla; bo ci młodzi rycerze, moc swoją sądząc równą odwadze, usilnie pragnęli spotkać się z samym Ludomirem. Ludomir z Melsztyna, zwycięzca już Odrowąża, Paca, Radziwiłła i tylu innych, chętnie się skłaniał do śmiałych zabiegów tych dzieci. Ale dzirydy, dziecinną ręką ciskane, nie drasnęły nawet jego tarczy, a kopie ich wstrząsnąć go nie potrafiły.

Rzeczą niepodobną byłoby wyszczególnić wszystkie czyny zręczności i odwagi, które widzieć się dały na tych sławnych gonitwach. Powiem tylko, że po kilkogodzinnych walkach między mnóstwem rycerzy, nie znajdując już żadnego przeciwnika, książę Melsztyński powszechnymi naprzód oklaskami, a potem głosem sędziów już miał być ogłoszony zwycięzcą turniejów i łańcuch z rąk Malwiny odebrać, gdy trąby i kotły, straż mające przy wejściu koła, znak dały, że nieznajomy rycerz prosi o pozwolenie wjechania w szranki i o zaszczyt kruszenia kopii przeciw księciu Melsztyńskiemu. Na co jak tylko sędziowie turniejów zezwolili, widok się ukazał, który baczność powszechną na siebie ściągnął.

Rycerz, którego twarzy poznać nie można było bo spuszczona przyłbica tego nie dozwalała, z powierzchowności zręczność i męstwo okazywał. Czarną nosił zbroję, czarne pióra hełm okrywały, tarcza jego krepą była osłoniona i na dzielnym karym komu wjechał w szranki. Przepaska biała, która lewe ramię obwijała, w stroju jego jedyną była ozdobą.

Ułożenie dziwnie szlachetne i coś smutnego w całej jego postaci (co może kolor zbroi pomnażał) ujęło ku niemu życzenia wszystkich przytomnych, a osobliwie życzenia dam, które świadkami będąc świeżo odniesionych zwycięstw księcia Melsztyńskiego, przewidywały z politowaniem, że i rycerz o czarnej zbroi ofiarą jego zręczności i męstwa stanie się.

Chęć otrzymania nowych laurów i pycha urażona, że ktoś jeszcze śmiał spór z nim wieść o nie, całą zapalczywość księcia Melsztyńskiego wzbudziły. Z spuszczoną także przyłbicą, odjechawszy aż na koniec mety, w całym pędzie arabczyka zwracając uderzył na swego przeciwnika, który w wytrwałej spokojności niewzruszonym został. Kilkakrotnie nacierali na siebie bez szwanku, lecz za trzecią razą kopia rycerza o czarnej zbroi, silniejszą znać ręką prowadzona i umiejąca tarczy księcia Melsztyńskiego uniknąć, trafiła go nieszczęśliwie i z strzemion podniósłszy o kilka rzuciła kroków. Łatwo można pojąć, jaki rozruch to zdarzenie niespodziane w całym zgromadzeniu sprawiło. Lecz młody książę, nie dając czasu żadnej na to sędziom turniejów czynić uwagi ani dozwalając im żadnej czynić sobie przestrogi. porwał się z ziemi i w najpopędliwszym zapale rękawicę rzucił swoją i oświadczył, że piechotą i na pałasze bić się będzie. Przeciwnik jego zebrał rękawicę, przyjął wyzwanie i zsiadłszy z konia do bliższego boju stanął natychmiast. Już tu nie igrzyska ale walka prawdziwa nastąpiła. Po długim dość spotkaniu się, w którym los wahający się między przeciwnikami jeszcze na żadną stronę szali nie był spuścił, książę Melsztyński, u którego wszystkie namiętności były wzbudzone, zapomniawszy, że to nie istota, ale wyobrażenie walki być miało, dobywszy całej siły i zręcznie unikając żelaza swego przeciwnika - swoim ranił go dość głęboko w lewe ramię. Krew prysnęła i w ten moment Malwina krzyknęła i bukiet róż, co miała na piersiach (biciem znać serca wzruszony), zleciał na plac zapasów. Co w tej chwili tego gwałtownego wzruszenia było przyczyną, tego nikt ani może i Malwina sama nie wiedziała; ale co jest pewnego, to, że rycerz o czarnej zbroi postrzegł natychmiast te wszystkie szczegóły, że mimo rany odebranej pobiegł aż pod gradusy, gdzie damy siedziały, zebrał z ziemi bukiet Malwiny i w największym pędzie wracając natarł na księcia Melsztyńskiego i z walecznością nadzwyczajną to potrafił, iż nie raniąc go rozbroił Ludomira i natychmiast oręż jego i bukiet z róż u nóg Malwiny złożył. W ten moment chrapliwe trąby się odezwały, oklaski powszechne i głos sędziów, podług praw używanych w podobnych gonitwach, osądziły już nie księcia Melsztyńskiego, ale rycerza o czarnej zbroi zwycięzcą turniei.

Książę Melsztyński z tą szczerością, która jest wierną towarzyszką prawdziwej odwagi, sam zwycięstwo przyświadczył swemu przeciwnikowi i tłum napełniający szranki poniósł niemal - rzec można - rycerza o czarnej zbroi aż pod ławicę, gdzie stała Malwina.

Malwina w nadzwyczajnym zmieszaniu, jak łańcuch na szyję miała już mu zarzucać, niezręcznością, która z tego zmieszania pochodziła, zawadziła ogniwem o krepę, co tarczę rycerza osłaniała, i tęż przedarła. Niemało ją zadziwiło widzieć, iż na tej tarczy nie było innego napisu, jak to jedno słowo: "Niewdzięczny." Rycerz jak najśpieszniej puklerz swój zasłonił znowu, z uszanowaniem odebrał łańcuch z rąk Malwiny, z uniesieniem bukiet z róż, którego Malwina nie pomyśliła odzyskać, oręż księcia Melsztyńskiego przy nogach jej zostawił i z głębokim westchnieniem, przyłbicy nie odsłaniając, w tłum się zamieszał raptownie i wkrótce zupełnie zniknął. Trudno by opisać, jakie uczucie sprawiło w sercu Malwiny zjawienie niespodziane rycerza o czarnej zbroi. Książę Melsztyński, który wkrótce nadszedł, najżywszą mając ciekawość dowiedzenia się, kto to był ten, co otrzymał chwałę być jego zwycięzcą, natychmiast kazał szukać wszędzie rycerza o czarnej

zbroi. Ale daremne były to zabiegi, gdyż onego nigdzie nie znaleziono.

Malwina w skrytości myśli swoich, a publiczność i damy najbardziej głośno wyrzekały, że raptownym swoim zniknieniem odjął im sposobność oddania zasłużonego hołdu jego zręczności i męstwu. O niczym innym nie gadano, jak o rycerzu o czarnej zbroi. Różne dochodzenia, różne uwagi nad tym czyniono. Niejeden rycerz na jego miejscu rad by się był znajdował, niejedna dama jego damą stać by się była chciała. Ale Malwina, która od niejakiego czasu każdego dnia niemal w każdym zdarzeniu nową znajdowała przyczynę do wzburzenia zbyt może czułego serca, doświadczyła tego bardziej jeszcze w dniu turniejów i tym bardziej może, im więcej spokojną wydawać się chciała. Raptowne zjawienie się rycerza o czarnej zbroi niewytłumaczone wrażenie uczyniło na jej umyśle; mimowolnie zajmowała się jego sławą, ścigała każdy jego obrót, oczu z niego nie spuszczała i gdy oręż księcia Melsztyńskiego ranił rycerza i krew jego prysnęła, serce Malwiny gwałtownie ścisnęło się i nie było w jej mocy utaić tego poruszenia ani zatrzymać krzyku, którego przelęknienie najżywsze było przyczyną. Napis na tarczy i głębokie westchnienie rycerza, które z głębi duszy jego pochodzić zdawało się i które Malwina dobrze usłyszała, gdy odebrawszy łańcuch z jej rąk pożegnał ją i zniknął w tłumie, mocno ją także uderzyło. Do tych uwag, do tych nowych uczuć wdzięczności, którą czuła się być winną księciu Melsztyńskiemu za chęć niezmienną wypełnienia wszelkich jej życzeń, chęć, której uskutecznienie turniejów świeżym było dowodem, wdzięczność ta stała się źrzódłem właściwych wymówek w sercu dobrej Malwiny. Wymawiała sobie niestałość, niewdzięczność i tyle sprzecznych uczuć względem księcia Melsztyńskiego i gdy wszyscy przytomni najmilej byli zajęci okazałością dnia turniejów, ta, której ta okazałość, te igrzyska, te wszystkie zachody były poświęcone, zamiast zabawy i przyjemności - tęsknoty, niespokojności i męczących tylko udręczeń w skrytości serca doświadczała.

Niestety! smutną jednak jest rzeczą pomyśleć, że na tym świecie jednego może serca nie ma, które by utajonej rany nie zachowywało. Wieleż razy w życiu przechodziemy koło osoby, która z powierzchowności pogodną spokojność (jak Malwina w dniu turniejów) okazuje, mijamy ją, nie domyślając się nawet o tysiącznych troskach, które wewnątrz burzą duszę jej nieszczęśliwą.

Z placu gonitw całe społeczeństwo do Wilanowa pojechało. Po licznym obiedzie bal przepyszny dzień ten zakończył. Ogrody wilanowskie napełnione ludem przez noc całą rzęsiste były oświecone - jednym słowem, co tylko okazałość, uprzejmość i gust dobry utworzyć mogą, wszystko zebrane było, by dzień turniejów uczynić najmilej pamiętnym.

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

MALWINA...

NASTĘPNY ROZDZIAŁ