Rozdział XVIII 
POWRÓT KSIĘCIA MELSZTYŃSKIEGO

Po kilkotygodniowej niebytności książę Melsztyński wrócił do Warszawy z tym samym zajęciem, z równym zapałem ku Malwinie, z jakim był odjechał; ale bardziej stał się nieśmiałym, gdy ją zimniejszą dla siebie zastał. Usilnie unikała okazji znajdowania się z nim sam na sam, w której by miał sposobność wytłumaczenia się i może dopytywania się o jej prawdziwe względem niego uczucia; Malwina właśnie tego najbardziej nie życzyła. Nie mogąc sama dobrze zrozumieć, co się w jej sercu działo, lękała się, kiedy kto tknąć tylko chciał zasłony, którą to serce się obwijało. Kochała i nie kochała księcia Melsztyńskiego; boleśnie cierpiała jego zajęcia do Dorydy w czasie przyjazdu swego do Warszawy, a teraz wiadomość o jego intrydze z Floryną ulgą niemal stała się myślom jej niespokojnym i wahającym się. Podczas kwesty w kościele pół życia byłaby dała, żeby usprawiedliwienie tajemnych postępków Ludomira usłyszeć i w obfitości serca nawzajem uczynić mu wyznanie najszczerszej miłości; teraz najbardziej się lęka wszelkich tłumaczeń czując, że go wcale nie kocha, a przynajmniej, że go kocha wcale inaczej.

Ciotka Malwiny, do której Zdzisław życzący mocno związku jej z wnukiem kilkakrotnie był się udał, ustawnie do niej pisywała namawiając usilnie, aby determinację jakąś przedsięwzięła. Nie pojmowała, dlaczego Malwina, nieznajomego Ludomira w Krzewinie tak nadzwyczajnie kochając teraz, gdy wszystkie inne układy miłości jej sprzyjające zupełne szczęście wróżyć zdawały się, dlaczego - mówię - tego już szczęścia nie chciała i wszystkimi go sposobami odsuwała. Nigdy nasza ciotka takowego przypadku w żadnym nie wyczytała romansie, ustawnie w tym szukała jakiejś osobliwej przyczyny i gdy Wanda z szczerością swoją przekładała jej, iż rozumie, że może czasem trafić się, że przestają się kochać bez przyczyny, jak często bez przyczyny kochać się zaczynają, ciotka wtedy, jak żeby bluźnierstwo jakie usłyszała, mocno Wandę za to strofowała.

Książę Melsztyński, nie śmiejąc tedy jawnie oświadczać miłości swojej Malwinie, szukał usilnie wszelkich okoliczności, w których przynajmniej mógł ją przekonywać, ile życzenia jej, ile chęci nawet najdrobniejsze były celem jedynym jego zatrudnień.

Na jednym posiedzeniu, nie wiem jakim trafem, rozmowa wszczęła się o czasach i dziejach rycerskich. Z większą żywością, niż ją zwykle w rozmowach ukazywała, Malwina zaczęła żałować, iż te czasy zachwycające minęły.

- Ponieważ - mówiła - rzeczywistego ich powrotu spodziewać się już nie można, szkoda, że przynajmniej wyobrażenie jakie nie przypomina nam tych chwil szczęśliwych, których litość i poświęcenie się dla nieszczęśliwych, stałość i uszanowanie dla kobiet równie zaleconymi bywały jak waleczna odwaga. Wtedy zimna obojętność nie była jeszcze życia obnażyła z czarujących omamień i ckliwej czczości nie znano. Wszystko przemawiało do serca, wszystko budziło umysły; dnie napełnione użytecznym zatrudnieniem lub unoszącymi zabawami obce były nudom, których nic tak nie mnoży jak teraźniejsze zniechęcone niedbalstwo, co lękając się najmniejszego musu nie dozwala dodać ważności niczemu na świecie i tym samym czyni życie próżnym, nudnym, a często nawet i nagannym!

Malwina z obfitości przekonania wymówiła była te słowa. Lecz ledwo je była wyrzekła, postrzegłszy, że (przeciw swemu zwyczajowi) nadto może rozciągle zdanie swoje oświadczyła, zmięszała się i chcąc wszystko w żart obrócić śpiesznie dołożyła:

- Przyznam się na przykład, że kobiecej mojej miłości własnej dość byłoby dogodno stać się celem turniejów jakich i widzieć grzecznych rycerzów utrzymujących pierwszeństwo moich doskonałości zręcznością i odwagą.

Te słowa, które Malwina żartem wyrzekła, pochwycił natychmiast książę Melsztyński.

- Pozwól tylko, piękna Malwino - odważył się rzec do niej - aby imię twoje było hasłem tych zabaw rycerskich, a wkrótce ujrzysz, jeśli nie wyobrażenie, to przynajmniej wspomnienie tych czasów tak godnych żałowania i które dusza twoja wyniosła tak powabnie opisuje.

Nie wiem, co by Malwina na to była odpowiedziała, ale całe społeczeństwo naówczas zebrane nie dało jej nawet czasu do odmówienia. Jednomyślnie obstąpiwszy księcia Melsztyńskiego wszyscy okazywali radość projektem jego wzbudzoną i Malwina widząc, ze księżna W*** (na którą jak na drugą matkę patrzała) na niego się zgadza, takoż mu się nie sprzeciwiła.

Młodzież polska, właściwie do ćwiczeń rycerskich stworzona, chwyciła się z największym zapałem tego sposobu okazywania odwagi i zręczności wrodzonej. Kobiety z uniesieniem przewidywały dzień turniejów, gdzie każda, sądząc podług życzeń i uprzedzenia, niemal pewną była męża, brata, syna lub kochanka zwycięzcą turniejów oglądać. Niejedna w skrytości serca myślała sobie: "Nie publiczne oklaski będą mu najmilszymi, ale trwoga i niespokojność, którą postrzeże na mej twarzy przed igrzyskiem, najwięcej go do boju zachęcą, a spojrzenie jedno najdroższą może stanie się jemu nagrodą trudów poniesionych."

Przez parę miesięcy młodzież jedynie była zatrudniona ujeżdżaniem koni, przysposobieniem ich do rycerskich igrzysk, ćwiczeniem się w kruszeniu kopii, dźwiganiu zbroi i uczeniu się wszystkich przepisów zachowywanych w dawnych turniejach.

Zbrojownicy, płótniarze i wszyscy do tego potrzebni rzemieślnicy dość takoż mieli do roboty, by na czas wygotować zbroje i rzędy dla rycerzów, bogate ubiory dla giermków i barwy dla licznego zbioru pacholików.

O niczym innym nie mówiono przez ten czas we wszystkich zgromadzeniach, po wszystkich społeczeństwach. Jakie wybrałeś kolory? czy masz już napis na tarczy? na polskim czy na tureckim koniu wjedziesz w szranki? kopia twoja czy lekka, czy wytrwała? i podobne zapytania ustawnie słyszeć można było. Młody jeden rycerz zapytany, jaki kolor był obrał na szarfę, gdy odpowiedział, że lila, zakrzyczanym został od dam, które wszystkie utrzymywały, że to zmienny kolor, który niestałość wróży. Lecz młody rycerz szczęśliwie się wytłumaczył odpowiadając im:

- Zmiany szarfy się nie boję, bo serca, co pod nią bić będzie, nic nigdy zmienić nie potrafi.

Książę Melsztyński nie śmiejąc Malwiny prosić, aby napis do jego tarczy wybrała, odważył się jednak zapytać, czy dla siebie samej nie była kiedy uczyniła wyboru w znakach tych, które czułość, sława, zalotność, przyjaźń, miłość i tyle rozmaitych uczuć najświętszymi w dawnych czasach czyniły.

- Nieraz - mówił - te napisy były wyrazami serca, treścią życzeń lub skutkiem wspomnień- i doświadczenia.

- Nie wiem, czy to mogę nazwać skutkiem doświadczenia - odpowiedziała Malwina - lecz przeświadczoną będąc, że miłości doskonałej, tak jak doskonałego szczęścia, daremnie byłoby szukać na tym świecie, i czując się mniej jak ktokolwiek w stanie utworzenia tego cudu, odstąpiłam od niego zupełnie l wzięłam za godło "Nadzieję urojenie karmiącą".

- Ach! podobać się Malwinie prawdziwym jest urojeniem - z westchnieniem rzekł Ludomir - ale kochać ją nad wszystkie wyrazy dla niejednego najprawdziwszą jest istotą! - To wymówiwszy odszedł książę Melsztyński i natychmiast na swoim kazał wyryć puklerzu: "Ziścić je lub zginąć."

Ten napis Malwina tylko wytłumaczyć była w sta-nie, zresztą tajemnicą był dla wszystkich.

 


POPRZEDNI ROZDZIAŁ

MALWINA...

NASTĘPNY ROZDZIAŁ