8 X [1683], milę od Granu.

Dzień wczorajszy nie bardzośmy mieli szczęśliwy, Ja według zwyczaju ruszyłem się skoro dzień ku mostom tureckim, posławszy ks. Zebrzydowskiego do księcia lotaryńskiego, aby z swoją kawalerią szedł zaraz za nami. Straży zaś rozkazałem, aby szli przodem, aby czajki na Dunaju pozabierali dla Kozaków, a sami aby mię o milę od mostu czekali; a żeby wprzód przed sobą posłali: jeżeliby z tego miasteczka, co przy moście, które się zowie Parkan, mieli na tamtą stronę do Granu uciekać i most za sobą zbierać, to okupujemy to miasteczko; a jeśliby zaś miało być jakie wojsko, żeby się tam bronić chciało, to staniemy sobie o milę, czekając na cesarską piechotę i na działa, które jeszcze o kilka mil od nas. Straż tedy, nie czekając wiadomości ani mnie znać dawszy, poszli aż ku mostu i tam zastali wojsko tureckie, które było tej dopiero nocy przez most przeszło. Tamże się z nimi poczęli hałasować. Nadjechał tam potem p. wojewoda ruski, który dragonii kazał zsięść z koni; a gdy się z chrustów większe tureckie pokazało wojsko, już się cofnąć nie mogli, boby byli i dragonów, i siebie zgubili. Do mnie tedy przysyłali posłańca za posłańcem, aby ich ratować. Tymczasem - gdy ja idę z pułkami tymi, które były przy mnie, bez piechot i dział, bo te były na zadzie (oni też nie powiadali, że wojsko było wielkie tureckie) - wsiedli na przednie straże: wsparli ich tak, że dragonów pieszych odbiec musieli.

Jam tymczasem uszykował te, które przy mnie były pułki.

Dopiero się pokazał nieprzyjaciel i stanął o sto tylko kroków od nas. Nas nie było wszystkich pięciu tysięcy, bo jednych pozabijano, drudzy pomarli, trzeci chorzy, a największa część w taborze przy wołach, krowach, owcach i zdobyczach. Takem tedy stać kazał nie ruszając się, a tymczasem ustawicznie posyłałem do księcia lotaryńskiego i do piechot naszych. Sam zaś, postawiwszy p. wojewodę ruskiego na prawym skrzydle, a krakowskiego na lewym, we środku lubelskiego, sam składałem owe wojsko, jakom mógł, ciężkie okrutnie i zmieszane. Przybiegł potem p. wojewoda ruski i począł mię zaklinać przez P. Boga, przez ojczyznę, abym się wcześnie salwował, bo postrzegł po wojsku wielką kontuzję; jakoż była już taka, że dragonia gwałtem z koni zsiadać nie chciała, a drugie chorągwie tam pójść i stać, gdzie im kazano. Mnie się jednak to ani zdało, ani godziło, przyszedłszy tam z wojskiem, a potem ich tam zostawiwszy, odjechać. Stałem tedy z p. generałem Dynewaldem (który sam tylko był przybiegł od wojska cesarskiego), uważając la contenance de 1'ennemi. Tenże Dynewald posyłał posłańca za posłańcem do księcia lotaryńskiego, aby nam cokolwiek kawalerii przysłał, aleśmy się tego doczekać nie mogli.

Tymczasem uderzył nieprzyjaciel na p. wojewodę ruskiego. Odparli go jego skrzydło. Drugi raz znowu spróbował; toż uczyniło. Trzeci raz jak skoczył nieprzyjaciel, tak okrążył skrzydło jego i w tył mu poszedł, a drudzy z przodu go zmieszali. Gdy tedy to skrzydło, zmieszane, uchodzić poczęło, ja, nie widząc większego bezpieczeństwa, jeno przy usarzach (bo jakoż przed Turkami uciekać w pole, jak dym, i dokąd?), skoczyłem do chorągwi starosty szczurowieckiego usarskiej i wziąwszy ją z kilką innych, ruszyłem się przeciwko tym. co p. wojewody ruskiego skrzydło już z tyłu okrążyli, i przy łasce bożej wsparłbym ich był naraz. Ale skorom się tylko ruszył i obrócił frontem do nieprzyjaciela, aliści środek i lewe skrzydło, przeciwko któremu i nie było nieprzyjaciela, razem skoczywszy, poczęli uciekać. Wsiadł tedy nieprzyjaciel na nich i gonił z srogą konfuzją bez obrócenia się więcej niżeli pół mili, aż ku infantem naszej i ku wojsku cesarskiemu. Mnie wszyscy odbiegli i porzucili, bom wołał, krzyczał i zawracał, jakom tylko mógł. Fanfanikowi kazałem przodem uchodzić, o któregom się potem frasował, nie zaraz się o nim dowiedziawszy, żem mało na miejscu nie skonał. Sam zaś tylko samoósm za wojskiem uchodziłem, bo w tej mieszaninie jeden drugiego z konia spychał, jeden przez drugiego padał, jako się to stało nieborakowi p. wojewodzie pomorskiemu, który tamże został, i innych niemało. Ze mną byli p. koniuszy koronny, p. starosta łucki, p. Czerkas, p. Piekarski, p. Ustrzycki, towarzysz chorągwi mojej usarskiej, rajtar nieznajomy (który nam stanął za różany wianek), a ja ósmy. Po wszystkim wojsku naszym i cesarskim udano było, żem poległ na placu; jakoż że się to nie stało, jest to cud nad cudami, za co niech P. Bogu będzie cześć i chwała, bo żywa dusza przy mnie się obrócić nie chciała. P. wojewoda ruski, lubelski i inni szukali mię jako już nieżywego za powieścią różnych. Żeby to tedy i tam nie zaleciało, dlatego piszę i oznajmuję, żem za łaską bożą zdrów.

Nie wątpimy, że nieprzyjacielowi przybyło hardości i że się podobno i wezyr przeprawić tu zechce; ale my, da P. Bóg, jutro, byle piechota nadeszła cesarska i armata, przecię ten Parkan i most atakować będziemy, przyjąwszy to za sprawiedliwą karę od P. Boga za rabunki kościołów, zdzierstwa, cudzołóstwa, za co najmniejszej żaden nie odniósł kary. Widziałem ja to wszystko jako we zwierciedle i groziłem nieraz odjazdem, że ja przy takim wojsku być nie mogę, nad którym wisi kara boża. A do tego, że się rozleżało: egzercycyj żadnych nie umieją, oficerowie głupcy, niedbalcy, niepilni, sami na nich narzekają i wołają żołdaci, osobliwie w dragonii, których siła marnie potracili, bo nawet i lontów zapalonych nie mieli. Jam jeszcze wczora radził księciu lotaryńskiemu, żebyśmy byli poszli na nich na odwrót, lubom na koniu ledwie siedział z wielkiej fatygi i utrudzenia się nieporównanego. Ręce, boki karwaszami, zbrojami utłukli uciekający; a cóż rowy, trupy, bębny, zbroje, kopie porzucane, przez co było potrzeba wszystko skakać. Ale książę lotaryński nie chciał, wymawiając się, że jeszcze drugie nie przyszło skrzydło (lubo miało dosyć czasu i miejsca w kupie iść, bo pola było aż nazbyt). Pod p. starostą sandomierskim dwa razy koń padał; a szczęście jego, że go ratowano i zdrów cale, sekretarza tylko Włocha stracił. P. marszałek nadworny nie był z nami, był przy cesarskim wojsku; i pułków także naszych dwóch nie było, które odwód trzymały. Całuję zatem wszystkie śliczności Wci serca mego jedynego. A M. le Marquis et a ma soeur mes baisemains. Dzieci całuję i obłapiam; książąt pozdrawiam.

 


LISTY DO KRÓLOWEJ MARYSIEŃKI