W obozie pod wsią Szenauna gościńcu
preszowskim nad Dunajem,
mil trzy od Wiednia, [17 IX 1683].

Narzekano kiedyś za Rzymian na Annibala, że zniósłszy wojsko ich, zażyć Wiktorii nie umiał; my byśmy zaś umieli, ale czy nie chcemy, czy Bóg nie pozwala, widząc niewdzięczność naszą za tak wielkie nam pokazane łaski, czy też jest coś w tym, czego my rozumieć nie możemy. Myśmy tu w przedzie, a przed nami jeszcze mil kilka p. starosta łucki z p. Strzałkowskim, ścieląc trupem drogi i niewolników tureckich trzodami po szlaku i gościńcu zbierając. Wojska Cesarza JMci i inne stoją za nami, o milę tylko od Wiednia. My dziś dalej w imię boże ruszamy; oni jeszcze pewno zostaną. Książę saski powrócił już i z swym wojskiem nazad, pokazawszy znacznie swój dysgust i ressentiment; któremu wczora na pożegnanie posłałem dwóch koni bogato ubranych, dwie chorągwie tureckie, czterech więźniów, dwie śliczne farfurze i bogatą zasłonę dla żony. Szablę we złoto jego jenerałowi Gulczowi oprawną, zdobyczną; i temu oficerowi, który mię żegnać przyjeżdżał, konia dobrego. Z niewymowną to przyjął wdzięcznością, ale jeszcze z większym podziwieniem, że ich ten upominkuje, którego samego tu upominkować było potrzeba. Z Cesarzem JMcią widzieliśmy się też przed wczorem, tj. le 15eme-, który po moim się ruszeniu od Wiednia w kilka godzin zaraz do miasta przyjechał. Ja tedy, nie spodziewając się z nim już widzieć, ponieważ jeszcze przed potrzebą ustawicznie go obiecywano, ode dnia do dnia, od godziny do godziny odkładano, posłałem z komplementem i powinszowaniem jmć ks. podkanclerzego, dawszy mu znak jeden wezyrski na pamiątkę szczęśliwej naszej Wiktorii. Zbliżywszy się tedy jmć ks. pod-kanclerzy pod miasto, stanął w jakimś ci pustym ogrodzie, czekając na przyjazd cesarski, bo go był poprzedził; a tymczasem tak grzeczny chorąży jego Jaskólski, który ten znak niósł za nim, postawił gdzieś ten znak tak nieostrożnie i niedbale w ogrodzie, że mu go ukradziono. Z którą wiadomością dogoniono mię już o dwie mili; tak aż drugi, który-m był dla siebie zostawił, musiałem posłać. Ale takich mam jeszcze dwa. Przenocowawszy tedy jmć ks. podkanclerzy tę noc na burku, czy-li na bukszpanie, bo go do miasta nikt nie prosił (ale my i tej podobnej nocy mieliśmy ze cztery), nazajutrz rano do miasta wjechał. Tymczasem Gałecki o północy jako szalony przybiega do mnie od p. Szafgocza, że cesarz wielce utrapiony, że przez jmć ks. podkanclerzego mówić z nim chcę, a on nie z oratorem moim, ale ze mną samym rozmówić się chce; aby tedy pisać do jmć ks. podkanclerzego, aby się zatrzymał aż do dalszego eclaircissement, co to i dlaczego się to dzieje. To ekspediowawszy, aż w godzin dwie znowu przybiega p. Szafgocz: dla Boga, omyłka się stała! C'est le malentendu p. Gałeckiego, który powiedział, że ks. podkanclerzy będzie od króla perorował, nie sam król z cesarzem mówić będzie. Widząc tedy, że drwa i że Żyda grzebiono pod tym pretekstem, powiedziałem, że "ja z monarchami i z książęty, i innymi według potrzeby sam mawiam, ks. podkanclerzy odpowiada tylko ode mnie komisarzom, miastom, kapitułom itd., za czym niepotrzebny wasz skrupuł; ale powiedzcie mnie, czego wy potrzebujecie, czego chcecie i czemu koło płota chodzicie. Podobno to wam o prawą idzie rękę; ale na wszystko znajdzie się sposób, tylko się zwierzyć potrzeba". Odpowiedział p. Szafgocz, że tak jest, że Cesarz JMć ym się turbuje, że prawej ręki dać nie może, ile teraz przy elektorach, którzy reprezentują les Etats de l'Empire. Dałem mu tedy sposób, że się ja tego dnia z wojskiem ruszę; skoro tedy cesarz zbliżać się będzie, wyjadę od wojska ku niemu i przywitamy się na koniach i staniemy przeciwko sobie: ja od mego wojska, a on od swego i od Wiednia; on między elektorami, a ja między swoim synem, senatorami i hetmanami. Przyjęli tedy ten sposób z wielką ochotą i tak się stało.

Przyjechał cesarz z samym tylko elektorem bawarskim, bo już saskiego nie było; kilkadziesiąt z nim kawalerów dworskich, urzędników i ministrów, drabanci za nim, trębacze przed nim, et des valets de pied sześć albo ośm. Son portrait nie opisuję, bo jest znajomy. Siedział na koniu gniadym, snadź hiszpańskim. Justaucorps na nim bogato broderowany, kapelusz francuski z zaponą i piórami białawymi i ceglastymi, zapona - szafiry z diamentami, szpada takaż. Przywitaliśmy się tedy dosyć ludzko: uczyniłem mu komplement kilką słów po łacinie; on tymże odpowiedział językiem, dosyć dobrymi słowami. Stanąwszy tedy przeciwko sobie, prezentowałem mu syna swego, który się mu zbliżywszy ukłonił. Nie posiągnął cesarz nawet ręką do kapelusza; na co ja patrząc, ledwom nie zdrętwiał. Toż uczynił i wszystkim senatorom i hetmanom, i swemu allie, księciu p. wojewodzie bełskiemu. Nie godziło się jednak inaczej (aby się świat nie skandalizował, nie cieszył albo nie śmiał), jeno jeszcze kilka słów mówić do niego; po których obróciłem się na koniu, pokłoniwszy się wspólnie, i w swą pojechałem drogę. Jego zaś p. wojewoda ruski poprowadził do wojska, bo sobie tego życzył; i widział wojsko nasze, które okrutnie było żałosne i głośno narzekało, że im przynajmniej kapeluszem tak wielkiej ich pracy i straty nie nagrodzono.

Po tym się widzeniu, zaraz tak wszystko się odmieniło, jakoby nas nigdy nie znano. Odjechali od nas i Szafgocz, i ablegat, który się zaraz po potrzebie tak odmienił, że by go człowiek żaden przedtem go znający nie poznał, bo nie tylko że pyszny, że stroni od wszystkich, ale jeszcze gada, upiwszy się, des impertinences. Prowiantów żadnych nie dają, na które Ojciec św. przysłał pieniądze do rąk jmci ks. Bonwizego, który się został w Lincu. Poseł hiszpański, który tak bardzo pragnął audiencji i już to był u mnie otrzymał, że na audiencji prywatnej miano mu było dać stołek, teraz się nie odzywa. Chorzy nasi na gnojach leżą i niebożęta postrzeleni, których bardzo siła, a ja na nich uprosić nie mogę szkuty jednej, abym ich mógł do Preszburku spuścić i tam ich swoim sustentować kosztem; bo nie tylko im, ale mnie gospody, a przynajmniej w niej sklepu za moje pieniądze pokazać nie chcieli, aby było rzeczy złożyć z wozów tych, od których konie pozdychały. Ciał zmarłych na tej wojnie zacniejszych żołnierzów w kościołach w mieście chować nie chcą, pokazując pole albo spalone po przedmieściach, pełne trupów pogańskich cmentarze; którym zaś grobu w mieście pozwolą, trzeba nie tylko pieprzem, ale i solą dobrze osolić! Pazia za mną o cztery kroki jadącego uderzył okrutnie dragon fuzją w nos i twarz i srogo okrwawił. Skarżyłem się zaraz księciu lotaryńskiemu; żadnej nie odniosłem sprawiedliwości. Drugiemu, także za mną jadącemu, opończę moją wydarli. Wozy nam rabują, konie gwałtem biorą, które zostawione za górami, teraz za nami przychodzą. Rajtarów moich kilku, przy działach nieprzyjacielskich zostawionych (które w kupę zbierać, a potem równie się nimi dzielić rzekliśmy sobie, lubom ja je sam prawie wszystkie pobrał), odarli z płaszczów, na których cyfry moje były, z sukien i koni obnażyli; i tu żadnego na świecie nie uznawamy ukontentowania.

Wczora po południu posyłałem mon capitaine Okar do księcia lotaryńskiego, pytając się, co wzdy już uradzili, co czynić dalej będziemy, gdyż konie nasze już dalej nad sześć dni nie wytrwają, a jeśli deszcz, uchowaj Boże, nad trzy; jakoż to jest tak pewna, jako że słońce świeci. Nigdyśmy w tak złym nie byli razie: kieby nas był obóz turecki nie posiłkował obrokami, już byśmy byli wszyscy zostali pieszo. Takie to jest nieszczęście, że drobiny słomy nie dostanie ani takiej trawy, co by się gęś na niej pożywić mogła; ziemia tylko sama czarna została od wielkości wojsk pogańskich, a będzie jeszcze tego mil kilkanaście, jeśli nie uczynią miłosierdzia, że nam na Dunaju nie postawią mostu, abyśmy jako najprędzej w kraj nieprzyjacielski wniść mogli, gdzie pożywienia dosyć. Oni nas zaś zwłóczą ode dnia do dnia, a sami wszyscy w Wiedniu siedzą, zażywając tychże podobno swych gustów i plezyrów, za które ich P. Bóg sprawiedliwie karać chciał. Tedy tego księcia lotaryńskiego zastał u komendanta wiedeńskiego, gdzie jedli i pili; obadwaj go dosyć na zimno przyjęli i z ni z czym odprawili, sprzeczając się tylko, że "wy bierzecie prowianty", których oko tu niczyje nie widziało ani o nich ucho słyszało. Nasłuchał się tam różnych dyskursów, mów pełnych niewdzięczności. Na ostatek, że Polacy cisną się dla pożywienia do miasta, aby z głodu nie umierali, postanowił komendant już ich dziś nie puszczać i kazał na nich ognia dawać; a to za to, że któryś strzelił w bramie, co mu konia wydzierano. Jam teraz tam posłał ks. Hackiego, jezuitę, zabierając chorych, i aby ich wykupił gospody, a potem aby najął pod nich statek i aby ich za nami wodą spuścił pod Preszburk. Ja dla rzeczy moich le-dwom się wprosił do oo. jezuitów, i to osobnego na nie nie chcieli dać miejsca ani pod rejestrem odbierać; tak się tedy to na bożą zostawiło łaskę.

Raczże to tedy Wć moje serce wszystko opowiedzieć jmci ks. nuncjuszowi: jeżeli za taką naszą akcję, gdzie tak wiele zacnej trupem padło szlachty, powinniśmy odpadać od koni, a potem być pośmiewiskiem? Pisał ks. kardynał Bonvisius, że na sto tysięcy wojska na ośm dni przygotowany prowiant; a teraz nas zawiódłszy, suchym jeszcze na zgubę naszą patrzą okiem ani się tu nam nikt od niego nie odezwie. Bo co o rządców Cesarza JMci, ci by podobno i to nam radzi odjęli, co mamy. Druga rzecz: a cóż po tej Wiktorii, kiedy w ziemie nieprzyjacielskie nie idą i nas wprzód zgubią, niżeli tam dojdziemy? Jesteśmy teraz tu właśnie jako zapowietrzeni, nikt się do nas nie pokaże; a przed potrzebą przecisnąć się było w tak wielkich moich nie można namiotach. Wiemy, że Ojciec św. daje, że i sreber kościelnych nie żałuje, że i prywatni ludzie składają wielkie sumy - a na cóż się to zejdzie? By też i dano potem, już te konie, co pozdychały i pozdychają, pewnie nie zmartwychwstaną. Bóg widzi, że i człowiek umiera tysiąc razy na dzień, uważając tak szczęśliwe okazje, pogody tak śliczne; bo tu gorąca teraz daleko większe niżeli u nas podczas kanikuły. Cokolwiekeśmy hazardowali, uczyniliśmy to wszystko w nadzieję obietnicy Ojca św., a teraz żałośnie nam tylko wzdychać Przychodzi, patrząc na ginące wojsko nasze, nie od nieprzyjaciela, ale od największych, którzy by nam być powinni, przyjaciół naszych.

Przyjechał też p. Giza z Absolonem do mnie od Tekolego, który by wszystko na mnie uczynił i na słowo moje. Daję o tym znać cesarzowi. Ichmość nie dbają, widzę, teraz już na nic; znowu się do dawnej wrócono pychy i podobno tego, że jest nad nami P. Bóg, nie uważają. Ja się dziś dalej ruszam lubo w takiż jeszcze albo i większy głód, ale przynajmniej dlatego, aby się oddalić od tego Wiednia, gdzie do naszych strzelać postanowili; i posyłamy tam pod miasto i chorych zbierać i zdrowym i żywności tam potrzebującym zjeżdżać, aby zaś do jakiej nie przyszło kontuzji. Kiedy się tam różni żołnierze przy bytności Okara skarżyli księciu lotaryńskiemu, że tego w bramie odarto albo wóz rozbito, albo konia wydarto, to na to nic, tylko: "Poznawaj sobie!" Co moment przybiegają towarzystwo z płaczem, jako im ich rabują mijające Wiedeń a za nami idące wozy. W koniach powodnych wielką ponoszą i w rynsztunkach szkodę. Stoimy tu nad tymi brzegami dunajskimi, jako kiedyś lud izraelski nad babilońską wodą, płacząc nad końmi naszymi, nad niewdzięcznością tak nigdy niesłychaną i że tak dogodną nad nieprzyjacielem opuszczamy okazję.

Obraz tu jeden cudownym dosyć sposobem dostał mi się, o którym historia na osobnej karcie. Owego p. Stadnickiego z fuzją dotąd tu nie widać. Nadjechali p. wojewoda bracławski i p. wojewoda bełski już po potrzebie. Posyłamy tam ks. Szum-lańskiego, którego Wć moje serce prezentuj ks. nuncjuszowi; nie bawić go tam, bo on tam w Ukrainie i do Wołoch będzie bardzo potrzebny. Nasi owi Tatarowie, co sokoły nosili, dokazują: więźniów wodzą, a poczciwie i wiernie się sprawują. Marco d'Aviano, święty i poczciwy człowiek, płacze patrząc na te rzeczy, a czyni, co może, w Wiedniu, aby ich te tam rady zagrzał i do jakiejkolwiek przywiódł rezolucji. Mniszka jedna w Rzymie wyprorokowała, że 25eme d'aout miano bić Turków; jakoż to ten był dzień, kiedy książę lotaryński z p. marszałkiem nadwornym napędzili Turków w Dunaj przed przyjściem moim.

Z listów tych moich każ Wć moje serce gazety koncypowac; ale tego nie pisać, na co się tu skarży - a to trzymając się starego wierszyka Kochanowskiego:

Nieźle czasem zamilczeć, co człowieka boli,
By nie rzekł nieprzyjaciel, że cię mam po woli.

 

To tylko pisać, że komisarze cesarscy zawiedli wojska w prowiantach, na które Ojciec św. tak wielkie ordynował sumy; że mostu nie masz; que 1'armee souffre beaucoup; że wojska cesarskie bawią się jeszcze pod Wiedniem; że saksońskie poszło nazad; że król w przedzie; że jego leksza kawaleria w tropy idzie za nieprzyjacielem; że kieby nie to spustoszenie tak wielkie kraju, dla którego nieprzyjaciel i sam ginie, i rzuca wszystko, noga by ich nie uszła; że król ustawicznie posyła do cesarza, aby co prędzej w nieprzyjacielską wchodzić ziemię, aby ze dwie fortece razem oblec, póko jeszcze czasy pogodne; że Tekoli przysłał posłów do mnie, chcąc wszystko uczynić, ale na niczyje, tylko na moje słowo; i tym rzeczy podobne.

Naszych stąd siła się napiera nazad i zatrzymać to będzie z trudnością. Jedni z srogimi zdobyczami wymykają, drudzy dla głodu koni (bo co dla siebie, nabraliśmy u nieprzyjaciela dosyć pożywienia), trzecim się przykrzy wojna, czwarci mają różne sprawy, potrzeby. Całuję zatem wszystkie śliczności i mile ściskam najśliczniejszego ciałeczka Wci serca mego jedynego. A M. le Marquis et a ma soeur mes baisemains. Niech się księżna jejmość gotuje bardzo wstydzić za p. Zierowskiego i jego ablegatów. Powiedzieć jej, że tu wszystką okolicę wypalono i Faworyty, i Laxenburg; jeno się jeden został pałac, gdzie były lwy - dlatego, że tam przed półtorastą lat stały namioty Sulimanowe.

Z tej okazji przepomniałem Wci sercu memu tego oznajmić:

Ruszywszy się od Wiednia, szedłem sam przy przedniej straży; skąd obaczywszy na dole wielki zamek nie zepsowany, pytałem, co za zamek. Powiedziano mi, że to ten, gdzie lwy chowają; Jechałem tam tedy, aliści usłyszałem, zbliżając się, że tam strzelają. (I to trzeba opisać w gazecie.) Posłałem się dowiedzieć, co by to było takowego; aliści mi dają znać, że kilkadziesiąt jan-czarów, którzy już późno w noc z aproszów wyszli wiedeńskich, zamknęli się tam w jednej wieży, spodziewając się, że wezyr przyjdzie do rekolekcji i tu się znowu powróci, a że Niemcom żadną miarą poddać się nie chcą. Jakoż już siła ludzi byli nastrzelali, a onych chyba miną by stamtąd wyrzucić było potrzeba. Kazałem im tedy o sobie powiedzieć, i tak zaraz na imię moje wyszli, i zdrowo zaprowadziłem ich aż do swego obozu Zastałem tam jeszcze i lwicę, i głodną bardzo nakarmiłem- ale co większa, zastałem tam z pięćdziesiąt tysięcy worów sucharów tureckich, które stamtąd do obozu na każdy dzień wożono.

P.S.

18 IX [1683].

Moje jedyne serce!

Przepomniałem jeszcze w liście dołożyć o nieboraku doktorze Pecorinim, który jest bardzo poczciwy człowiek i zda się fort habile. Aby tedy tym ochotniej służył wojsku, i ja z mego własnego skarbu pozwoliłem mu kontentację, jako to Wci sercu memu dobrze wiadomo. Teraz ks. Hacki, jezuita, którego to starszym uczynił ks. nuncjusz nad 1'hopital, nie chce wiedzieć o nim ani go zażywać, powiadając, że ks. nuncjusz nie położył mu go w rejestrze. Trzeba tedy o to mówić z ks. nuncjuszem, bo tu nie tylko rannych, ale i chorych srodze wiele. Wszystka się prawie starszyzna rozchorowała na dyzenterię i gorączki: nie z fruktów pewnie, bo tu ich nie masz, ale z srogiego niewczasu, z niejedzenia i z srogich gorąc, i że tylko piciem ludzie prawie pięć albo sześć dni żyli, mało sypiając, i to chyba na ziemi a pod niebem. Siła się ich też bardzo wraca, którym zabronić niepodobna, bo cale a cale tego niewczasu znieść nie mogą. Tej nocy umarł p. Wilczkowski, porucznik p. starosty sandomierskiego, który mię nabawił wielkiego kłopotu i zgryzoty dla konkurencji o te, które miał z dóbr królewskich, drobiazgi. Nie chorował, jeno cztery dni na dyzenterię.

Myśmy tu dziś jeno trzy mile od Preszburka. Znaleźliśmy tu, za osobliwą prawie łaską bożą, po trosze sian dla koni na wyspach dunajowych, i po polach cożkolwiek nie dokoszonych hreczek. Trupów po drogach pełno, osobliwie przy jednej tu przeprawie położono ich do dwóch tysięcy, tak nasi, jako i chłopi z zameczków; nie możem tedy dotąd z tych zaraźliwych wyniść smrodów. Wojska cesarskie i inne niemieckie jeszcze się nie ruszyły za nami spod Wiednia. Jako dalej mamy continuer la guerre, cale nie wiemy, bo tam sami radzą bez nas. Wczora miałem komplementy przez listy od posła hiszpańskiego i od księcia Anhalta, który jeszcze kończy swoje negocjacje z cesarzem imieniem księcia brandenburskiego. Do p. koniuszego wskazał rezydent, że z nim mówił d'Arak, koniuszy cesarski, żeby się przymówić królowi o pięknych parę koni dla cesarza, a cesarz się też oddaruje parą też swoich koni. Dosyć dobry komplement; a lubo już sam prawie nie mam na czym jeździć, przecięż się starać każę w wojsku, kiedy mię P. Bóg na to powołał, aby mnie wszyscy byli obligowani, a ja nikomu, tylko samemu P. Bogu. Naszych siła została w Wiedniu: p. wojewoda wołyński, chory trochę, i innych wielu. P. podstoli koronny, p. wojewoda pomorski, p. chorąży koronny kręcą się tam czegoś w Wiedniu koło dworskich.

W gazetach, moja duszo, przydać (jeno nie w tych, w których będzie ekscerpt z listu mego do Wci mojej duszy), że Forval jest na rezydencji przy Tekolim na tym miejscu, gdzie miał być Duvernay. Między rzeczami cudownymi i ta tu niemniejsza, że jesteśmy tu jako błędni jacy. Spodziewaliśmy się, że to tak należało, że się mię spytają albo spytać każą, jako dalej prowadzić tę wojnę; aliści ani pytano, ani przysłano. Gdyby powiedzieli, że nas nie potrzebują, a sami robić co przynajmniej z swej chcieli strony, tobym ja gdzie poszedł urwać też co na swą stronę, Adio, adio, cor mio! O nieprzyjacielu nie mamy innej wiadomości, tylko że ucieka prosto tą drogą ku Beligradu (gdzie ich cesarz) dniem i nocą, rzucając wszystko po przeprawach.

 


LISTY DO KRÓLOWEJ MARYSIEŃKI