W obozie pod Żurawnem, 27 IX [1676], godzina w noc.

Po napisaniu listu onegdajszego do Wci serca mego, zaraz w te tropy przyszedł za nami nieprzyjaciel, tj. sułtan gałga, nuradyn i sułtanów czterech młodszych w kilkadziesiąt tysięcy Tatarów i stanęli od nas o ćwierćmile wielkie, albo o małe pół-mile na górze nad Świecą rzeką, którą kura przebrnie, godzin dwie w noc. Zaraz tejże nocy chcieli czegoś próbować, ale się im nie udało, bo była wszelka ostrożność. Nazajutrz rano, tj. w piątek, zapalili wszystkie wsi okoliczne, aby nas naprzód w żywność ogołocić; której mamy z łaski bożej dosyć dla siebie i dla koni, bośmy zaraz w pole szykiem wyszli, a tymczasem czeladź przysposabiała żywności, której dostatek w tym tu zastaliśmy kraju. Zszedł tedy ten dzień na samych tylko harcach albo escarmouches, bo się Tatarowie nie chcieli do nas zbliżać.

Myśmy się też bawili okopowaniem obozu i przysposobianiem żywności. Nazajutrz, w sobotę, większa ich jeszcze przybyła potęga, z którą postąpili pod szyk nasz. Aby tedy im było te pierwsze zganić bezpieczeństwo, potkała się z nimi część wojska naszego i przy szczególnej łasce bożej zaraz ich wsparła, i tak dobrze na nich wsiadłszy, że się im aż za rzeką obrócić przyszło; gdzie już będąc pod wszystką swą potęgą, strzelali się mocno z naszymi i nie bez szkody, osobliwie w komach wojska naszego. Pod samym moim p. porucznikiem kozackim pięć razy konia postrzelono; bo te dwie chorągwie, moja i księcia p. wojewody bełskiego, największy na sobie strzymały impet. Niemało ich jednak nasi trupem w przeprawie położyli, bo dalej gonić za przeprawę pod gardłem się było zakazało. Więźniów także dobrych nabrano.

Niedziela, tj. dzisiejszy dzień, znowu była bardzo cicha. Cale tylko gadać z naszymi podjeżdżali Tatarowie, ale już i Turków niemało było między nimi, którzy i na tejże górze nad Świecą rzeką, co i Tatarowie, obozem stawać przed wieczorem poczęli i już swymi ogniami wszystkie góry okoliczne okryli. Nic piękniejszego, jako na to patrzyć: właśnie taki bywa grób z lamp robiony w Wielki Piątek u bernardynów. Jutro mają nam dać dobry dzień, ma który i my się, wziąwszy P. Boga na pomoc, przygotujemy.

Od komisarzów najmniejszej nie mamy wiadomości; którzy z nimi pewnie są na tejże górze, ale co się z nimi dzieje, cale i od języków dowiedzieć się nie możemy. I temu się niemniej zadziwić przychodzi, że Karwowski w wojsku multańskim takiego znaleźć nie może, aby nam oznajmił, co się z nimi u nich dzieje. Na niczym się tu gorzej nie mamy, jako na spaniu: raniej jeszcze wstawamy, niżeli mniszy na jutrznię, a i to, co się śpi, nie jedną ani drugą przerwane bywa wiadomością.

Kałuża z łaski bożej dotąd się trzyma. Nowica Gałeckiego zginęła, i obadwaj w niej bracia Elertowie. Chcieli uczynić Gałeckiemu przysługę, gdy już była opasana od nieprzyjaciela, żeby było ludzi stamtąd nocą do Kałuży sprowadzić. Zabawili się tam przez dzień, nie wiedzieć dlaczego; potem wypadali do Tatarów, i tak ich jakoś czy-li od fortecy odsaczyli, czy-li tamże z drugimi poddawszy się, w ręce nieprzyjacielskie zabrani. Listów od Wci serca mego dnia wczorajszego odebrałem trzy: pierwszy, z Piaseczna spod Gniewu pisany, znalazłem w kopercie jakimś ci nieznajomym charakterem pisanej, który mi ze Lwowa przysłano; drugi z Warszawy od mniszek, przez umyślnego p. Kotowskiego posłańca; trzeci przez Kroguleckiego. Ci obadwaj wielkie mają szczęście, że tu przyjechali. Wszystkie te trzy listy więcej mnie milion razy poalterowały niżeli wszystkie te nieprzyjacielskie potęgi. Przez dwa bowiem ostatnie oznajmujesz mi Wć moje serce o niesposobnym zdrowiu swoim; w pierwszym zaś, z Piaseczna pisanym, o niełasce swej, qu'il n'y a plus de retour, et que vous etes venu a bout, en vous detachant de moi, et que votre coeur est tout a fait change pour moi. Ale co jest u Celadona w największym podziwieniu, że 1'Astree mogła pisać taki list apres ses devotions. A dla Boga, któryż też grzech jest i może być większy i nigdy nie odpuszczony (chyba z restytucją), jako posądzać niewinnie, ile gdzie się tyka reputacji! Ej, dla Boga żywego, i nie chciałaż to Astree dać dotąd wiary tak wielkim wywodom i tak strasznym przysięgom? O, lepiej milion razy umrzeć, niżeli żyć z taką estymą i z takim kredytem! Ażaż nie obiecała po kilkakroć Astree, że cale tej tak wielkiej imposturze już miał być koniec, kiedy i najmniejsze do tego nie pokazało się podobieństwo? Tego mi najbardziej będzie żal, jeśli mi umrzeć przyjdzie, że mierząc się cały żywot mój fałszem i fałszerzami, sam na sobie u Astrei ten odnoszę tytuł. I jużże to chcieć tym kogo convaincre, że sobie co uprzątnąwszy w głowie, chcieć gwałtem uczynić coupable najniewinniejszego na świecie człowieka!

Ale cóż po tym, więcej o tym pisać, kiedy już raz uprzątniona imaginacja Wci serca mego żadnej nie przypuszcza racji? Co zaś za ten świat, który to przestać nie może najświętobliwsze moje opacznie tłumaczyć intencje? Rad bym z duszy wiedział, co, dla Boga, takiego nie czynię dla Wci serca mego. Racz rządzić i wszystkim, moja kochana dobrodziejko, i dawno bym z duszy i serca na to był pozwolił, anibym się był wstydził; wszak też mam już głowę i chorą, i słabą, i sfatygowaną, nosząc na sobie tak: wiele urzędów, i hetmaństwa, i kanclerstwa i podskarbstwa. Le palais zaś enchante nie wiem czemu teraz ma mieć inszą o mojej miłości ku Wci mojemu sercu opinię? Dla Boga, ce monde est bien faux, który to takimi plotkami popsował serce Wci mojej pociechy ku mnie! Ale jeśli nie kochać, przynajmniej z utrapionego nie żartować, uniżenie proszę, boć mam i bez tego dosyć ciężkich na sercu żalów. Nie czynić mię le grand Roi na pośmiech, bo jakom czynił en amour wszystko, tak i czynię, sans contrainte, i moją subiekcję miałem u siebie za największy honor. Ale kiedy mię tak P. Bóg na to powołał, aby wszystkie złe i melankoliczne humory mnie samego tylko miały pour objet, niech się dzieje wola jego.

Więcej pisać nie śmiem, bo i tak będzie wielka łaska boża, jeśli ten posłaniec zdrowo z tym się przebierze listem. Kończę tedy, całując i ściskając z duszy i serca wszystkie śliczności Wci serca mego jedynego. Dzieci całuję i pozdrawiam, wszystkim zaś kłaniam ichmościom i damom. Katar że ten już ustał, mam nadzieję w P. Bogu. - Rozumiem, że się Wci memu sercu nie przyszło ruszyć z Warszawy. Wiem, że wszyscy, co swe kochają wczasy i gusty, radzili czekać na pocztę, która moje przyniosła ku nieprzyjacielowi ruszenie. Bodaj się ten monde zapadł, który radził tak długo się tam bawić i mnie pozbawił, abym był przynajmniej choć ostatni raz moją pokazał niewinność, bo teraz po takich listach Wci serca mego już szczęśliwym żyć nie mogę, straciwszy i miłość, i estymę, które obiedwie znać, że nie były nigdy dobrze w sercu Wci mojej duszy ugruntowane.

 


LISTY DO KRÓLOWEJ MARYSIEŃKI