Pod Żurawnem, 24 IX [l 676] w nocy.

Nie będziesz mi Wć moje serce miała za złe, że krótko pisać będę, bo poczta jutro o południu ze Lwowa wychodzi, a już noc i mil stąd tam wielkich dziesięć; a nadto, żem teraz prawdziwie ledwo co żyw, nie śpiąc dwie nocy, a dziś cały dzień najmniejszej w uściech moich nie mając rzeczy. Za co jednak niech P. Bóg będzie pochwalon i to wszystko, które dał, szczęście niech się na samego jego obróci chwałę.

Nie mogąc mieć żadnym żywym sposobem języka, gdzie się obraca nieprzyjaciel i jeśli puścił zagony, z samych dorozumie-wałem się ogniów, które popod wszystkimi niecił górami. Ruszyłem się tedy stąd o północy wczora pod Wojniłów z samym tylko komunikiem, mil dwie od obozu tureckiego, a milę tylko prawie od kosza chańskiego. Naprzód, skoro świt, potkawszy się z różnymi partiami Tatarów, poznosiliśmy ich; potem, zastawszy kilka tysięcy Turków, dobywających zameczku w Wojniłowie, gdzie się tylko sami zaparli chłopi, i tych na głowę wyścinaliśmy, których się kilka tysięcy rachowało i za którymi nasi zaganiali się aż pod same obozy tureckie i chańskie, czym nas ledwo nie zgubili, bo czekając na nich z wojskiem, powinniśmy się byli doczekać wszystkiej potęgi. Bóg jednak dał z łaski swej, że ordy w różne tropy porozbiegały się były; które zwabiając i znak albo hasło im dając, kilkadziesiąt zaraz i oraz chan wsi zapalić kazał, że to gorzało koło nas jako Etna jaka albo Mont Gibel. A tymczasem wyprawił synów swych dwóch ze wszystką ordą, którą miał przy sobie, i część Turków; a drudzy Turcy w wielkiej konfuzji i strachu w swym zostawali obozie. Ci tedy synowie na naszych zagnanych mocno byli wsiedli aż pod wojsko, i już nas niejeden za zgubionych wszystkich sądził. Wytrzymawszy im jednak ich impet, długo tylko samymiśmy ich bawili harcami; ale widząc, że nazad nie powracają i że, i owszem, coraz ich więcej przybywało, a że jeszcze z groźbą nam odpowiadali, że za przyjściem chańskim mieliśmy u nich być wszyscy na wieczerzy, co gdy nam i języcy zgodnie obiecowali, skoczyliśmy na nich i tak przy łasce bożej rozgromili, nasiekli i moc niemałą żywcem nabrali. Chorągwi kilka i murzów znacznych bardzo wzięto; między inszymi jest brat rodzony du premier des otages (bo już zamiana dana i komisarze nasi w tureckim obozie; ale na armistycjum żadne pozwolić nie chcieli). Trupa było z półtora tysiąca, ale więcej tureckiego niżeli tatarskiego.

To sprawiwszy, stanęliśmy tu w obozie szczęśliwie, nad mniemanie i spodziewanie wielu, a ledwo, nie wszystkich; jakoż nie wiem, żeby kiedy mogło było być większe niebezpieczeństwo, bo nas powinni byli ze wszystkich stron ogarnąć i od obozu odsaczyć. A co jeszcze większa, że powróciwszy, zastałem listów oraz dwa od Wci serca mego, jeden z Gniewu, drugi z Dy-bowa pisane (ale w postskrypcie pisze M. Witwicki, żeś juz była Wć moje serce na Pradze stanęła). Słabość jednak zdrowia wielce mię trapi i niezupełność dawnej łaski i miłości. Ponieważ kredytu żadnego nie mogę mieć u Wci serca mego, toć też i po mnie nic na świecie, ile gdy sobie wspomnę ten list jeszcze, que je vous traite mal. List mój, którym pisał nie dojechawszy jeszcze Jaworowa, nie doszedł snadź Wci serca mego; którym adresował do postmagistra lubelskiego, aby się był nie minął gdzie w drodze, bom się natenczas przecię jeszcze spodziewał prędkiej Wci serca mego u siebie bytności. O komisarzach, skoro się tylko podjęli, oznajmiłem, i wszystko czynię exactement, co mi Wć moje serce rozkazujesz. Nie wiemże, co to będzie za traktat. Ja się spodziewam, że nie zechcą pomnieć swej krzywdy i wszystką na nas nastąpią furią; ale, przy łasce bożej, zastaną nas gotowych i niedaleko się też im będzie do nas trudnić i wzajemną nam oddać wizytę, bośmy tylko od siebie o trzy mile. Kałuża, z łaski bożej, już nieraz zdesperowana, dotąd w cale; aza jej dadzą pokój i inszym forteczkom, kiedy się im ta wojniłowska obmierziła.

Wci memu sercu życzyłem w Janowcu albo Kazimierzu zatrzymać się, ale widzę, żeś nie tym puściła [się] gościńcem. Jakożkolwiek jednak, ja nad Janowiec bezpieczniejszego, bliższego od ruskich krajów i sposobniejszego nie widzę miejsca. Więcej inszą okazją, bo już ledwie patrzę i wiem, co piszę; tego jednak nie opuszczę, że ściskam i całuję we wszystkie śliczności z duszy i serca mego. Dzieci całuję i pozdrawiam, mój zaś niski ukłon posyłam wszystkim. P. Bogu za tę łaskę każ Wć moje serce solennellement podziękować, gdzie to zastanie pisanie; toż kazać i uczynić w Warszawie. A M. de Marseille podziękować za książki i pierwej, i teraz przysłane.

Snadź że już goście nasi przybywają, bo kilka wsi oraz około obozu naszego zapalili w tym momencie, że się tak widno u nas uczyniło, jako wśród białego dnia; a co najżałośniejsza, że te gumna i żywność palą dla ogłodzenia nas, której nam szlachta broniła. Enfin le moment vient, il faut les recevoir.

 


LISTY DO KRÓLOWEJ MARYSIEŃKI