Pod Złoczowem, 8 VII [l 671].

- Myśmy się tu wszyscy rozjechali w różne strony, zostawiwszy księżnę p. wojewodzinę bełską przy mężu. Ja dziś miałem był stanąć w Żółkwi, a to najbardziej dla wód egierskich, będąc tak chorym, jako już bardziej być nie mogę; aliści mi tu na noclegu znać dają, że się nieprzyjaciel zbliża ku wojsku. Dawszy tedy mojej żółkiewskiej drodze pokój, wsiadam zaraz na koń do wojska, bez wszelkiego się przygotowania, bo nawet i namiotu z sobą nie mam, nie wybrawszy się z domu, tylko jako na wesele i taniec. Ale nie tylko ten niewczas podjąć, ale i zdrowie swoje położyć miło mi będzie za wiarę świętą, za którą umrzeć każdy poczciwy ma mieć sobie za największe szczęście.

Porządek tu teraz taki, że i jednego dotąd nie masz rzeczypospolitej w wojsku działka. Ja swoje biorę ze Złoczowa, i prochy, i wszystko. Regimentu także pieszego i jednego, a to dla piekielnej krzywdy, którą im uczyniono na komisji radomskiej; o co wszystko nagryźć się człowiek musi. Aleć i tego świata nie masz co pragnąć, którego wszystkie delicje niestatek, odmiana, nieszczerość, nieustawiczność, niepoufałość, niewdzięczność, niedbałość, zapomnienie, inszych przyjaźni sobie poważanie, i takich milion rzeczy.

O kucharza abym nie miał być żałosnym, to niepodobna; nie tak dla kosztu podjętego, jako dla samego zdrowia: boć to nasze tylko na tym świecie, co zjemy dobrze i smaczno. A to najżałośniejsza, że się już tak dawno wiedziało, że się rozswywolać poczęli, i dlatego ja prosił, aby byli wyjechali z jmp. markizem, póko swawola większej góry nie wzięła. Obszedłbym się ja był bez pasztetnictwa jego i kontentowałbym się był tym już, co umiał; ale się ninie wszystko opak dzieje. Książę p. wojewoda bełski nie chciał nas puścić, aż szóstego dnia. Bardzo ze mną dobrze żyje. -

 


LISTY DO KRÓLOWEJ MARYSIEŃKI