O Kwietnej Niedzieli

Należało było przed Wielkim Piątkiem w tym opisaniu umieścić Kwietną Niedzielę, ale związek pasjów postnych z pasjami wielkopiątkowymi pociągnął do siebie jak sznurem pamięć uroję - Kwietną Niedzielę z niej wytrąciwszy, do której teraz się wracam.

Kościół katolicki rzymski obchodzi w tę niedzielę pamiątkę wjazdu Chrystusowego do Jeruzalem, gdzie mu dziatki małe zachodząc drogę rzucały pod nogi rószczki oliwne z śpiewaniem: "Hosanna Synowi Dawidowemu." Na tę tedy pamiątkę przy farnych kościołach, przy których znajdowały się szkółki parochialne, zażywano do procesji chłopców kilku lub kilkunastu ozdobnie przybranych, z bukietami do boku przypiętymi i z palmami, chustką jedwabną lub muślinową, fontaziem, czyli węzłem wstążkowym, przewiązanymi, w ręku. Te dzieci, w pewnym zastanowieniu procesji, w rząd uszykowane prawiły oracje wierszem złożone po kolei, z jednego końca rzędu do drugiego ciągnionej, albo też przez trzeciego lub czwartego wyrywanej. Materia tych oracyj była: wjazd Chrystusów do Jeruzalem i przyszła męka Jego. Po takiej deklamacji j pobożnej też dzieci miewały inne oracje śmieszne: o poście, o śledziu, o kołaczach wielkanocnych, o nuży szkolnej i inne tym podobne.

Gdy dzieci skończyły swoje perory, wysuwali się z tyłu na czoło doroślejsi chłopakowie, a czasem i słuszni chłopi, ubrani po dziwacku za pastuchów, za pielgrzymów, za olejkarzów, za żołnierzów, przyprawując sobie brody z konopi albo z jakiej skóry sierścią okrytej, kożuchy futrem do góry wywróciwszy. Ci zaś, co żołnierzów udawali, na głowie mając infuły z papieru wyklejone, obuch drewniany usmolony w ręku, z kart grackich zrobione flintpasy i ładownice i szablę przy boku drewnianą; którzy nie mieli wąsów i brodów, robili sobie z sadzy z tłustością zmięszanych pręgę wzdłuż nosa, drugą wzdłuż brody i dwie pod nosem w górę zakrzywione na kształt wąsów. Każdy z tych oratorów prawił perorę do postaci, jaką wziął na siebie, przystosowaną, z samych śmiesznych wyrażeń ułożoną. Po odbytych w kościele perorach rozbiegali się ci wszyscy oratorowie, tak palmowi, jako też obuchowi, po domach, po szynkowniach i nawet po pałacach, gdzie tylko wcisnąć się mogli, prawiąc wszędzie głosem natężonym i bijąc co trzecie słowo obuchem w ziemię lub laską pielgrzymską wytrząsając ku audytorom swoim perory w kościele powiedziane, a pielgrzymi na dowód peregrynacji swojej różne osobliwości z torby wyjmując i pokazując zęby końskie, kołtony, czapczyska, boty zdarte, ogony bydlęce i inne tym podobne rupiecie z śnieci wywleczone.

Gdy te błazeństwa w uczciwym domu, dopieroż w kościele nieprzystojne, z małej początkowej kwoty do większej coraz postępowały liczby, tak iż lud na nabożeństwo zgromadzony, skromnie się zrazu uśmiechający, w gwałtowny się po tym śmiech wylewał rażąc modestią kościelną, Śliwicki, wizytator misjonarski, proboszcz warszawski Św. Krzyża, najpierwszy zabronił kościoła swego tym nieprzystojnym oratorom, a za jego przykładem z wszystkich innych ich wygnano, zostawiwszy tylko według ceremoniału kościelnego dziecinne perory. Ci zaś oratorowie obuchowi tylko się po szynkowniach i przekupkach lat kilka po wygnaniu z kościołów jeszcze uwijali, nareszcie za odmianą gustu gminnego wszędzie zniknęli, nie mając tego akcydensu do kieszeni, który im z początku sprzyjał.


OPIS OBYCZAJÓW