USPOKOJENIE

 

Co nam zdrady! - jest u nas kolumna w Warszawie,

Na której usiadają podróżne żurawie

Spotkawszy jej liściane czoło śród obłoka,

Taka zapraszająca i taka wysoka.

Za tą kolumną, we mgły tęczowe ubrana,

Stoi trójca świecących wież Świętego Jana;

Dalej ciemna ulica, a z niej jakieś szare

Wygląda w perspektywie sinej Miasto Stare;

A dalej we mgle, która na rynku się mroczy,

Dwa okna, jak zielone Kilińskiego oczy,

Uderzone płomieniem ognistej latarni,

Niby oczy cichego upiora spod darni.

 

Więc lada dzień - a nędza sprężyny dociśnie,

To naprzód tam na rynku para oczu błyśnie

I spojrzy w Świętojańską na przestrzał ulicę,

A potem się poruszą matki-kamiennice,

A za kamiennicami przez niebios otchłanie

Przyjdzie zorza północna i nad miastem stanie;

A za zorzą wiatr dziwne miotający blaski

Porwie te wszystkie zemsty i te wszystkie wrzaski,

Wicher jakiś z aniołów rozigrany Pańskich,

Oderwany jak skrzydło z widzeń Świętojańskich,

Przezroczysty jak brylant, a jak ogień złoty,

Który porwie te zemsty - te światła - te grzmoty,

Zwinie i niemi ciemną ulicę zależę,

Jako brąz w niej zakipi, zaświśnie jak węże

I naprze tak, że będzie trzęsąca się cała,

Jako wół sycylijski na miasto ryczała.

 

A miasto co? Słuchając z wyciągniętą szyją

Powie, że tam się ciemni aniołowie biją,

Że tam szatan ogniste przywoławszy moce

Koń swój brązowy ciska i piorun gruchoce,

Że jako Machabeusz pod zwalonym słoniem

Tak szewce pod piorunem padają i koniem

Zgruchotani, że księżyc na niebie odkryty

Pokaże tę ulicę pustą, lud wybity,

Piorun zagasły, walkę okropnie skończoną,

Ulicę całą ciemną i krwią zadymioną.

 

A wtem jeden z tych wrzasków, od których natura

Cofa się - jedno vivat szewieckie i hura,

Jeden z tych krzyków, które czynią, że skrzydlata

Natura ducha w piersiach tak jak ptaszek lata,

Że duch na ustach staje, a już nie jest zdolny,

Ażeby śmiech powstrzymał i płacz mimowolny;

Jeden z tych krzyków, który wstąpiwszy w człowieka

Tak śpiewa w nim jak anioł, a jak szatan szczeka;

Jeden z tych krzyków z szumem gwałtownym, nawalnym

Uderzy, na kościele pęknie katedralnym,

Pójdzie dalej, lecz skrzydłem o kościół otarty,

Kamienie w nim wrzeszczące zostawi jak czarty

I szklanne inne głosy, które zmartwychwstanie

Zapieją, jak anioły związane w organie.

 

Jeszcze się ta harmonia nie zakończy senna,

A już kolumna z placu jak struna kamienna

Tym samym wichrem tarta, z rozwahanem czołem,

Prym weźmie przed chóralnym w ciemnościach kościołem

I odtąd te dwa głosy już bez odpoczynku

Będą miastu głosiły lud idący z Rynku.

 

Jeśliż ma ta ulica taką ciasną szyję,

Że z niej by słowo wiało, to jak z działa bije;

Jeśliż lada noc, a z niej wystrzeli powstanie

I w proch tego rozerwie, kto na rychcie stanie;

Jeśliż w niej wiatr jest taki, że śród nocnych cieni

Muzykę niewidzialną wyrywa z kamieni,

A kolumny na swoje muzy kanty stroi:

To człowiek, który zawsze o zdradę się boi

A wszędzie widzi tylko postrachu upiory,

Albo dzieckiem być musi, lub na serce chory.


SPIS WIERSZY