POGRZEB KAPITANA MEYZNERA

 

1

Wzięliśmy biedną trumnę ze szpitalu,

Do żebrackiego mieli rzucić dołu;

Ani łzy jednej matczynego żalu,

Ani grobowca nad garstką popiołu!

Wczora był pełny młodości i siły -

Jutro nie będzie nawet - i mogiły.

 

2

Gdyby przynajmniéj przy rycerskiej śpiewce

Karabin jemu pod głowę żołnierski!

Ten sam karabin, w którym na panewce

Kurzy się jeszcze wystrzał belwederski,

Gdyby miecz w sercu lub śmiertelna kula -

Lecz nie! - szpitalne łoże i koszula!

 

3

Czy on pomyślał - téj nocy błękitów,

Gdy Polska cała w twardéj zbroi szczękła,

Gdy leżał smętny w trumnie Karmelitów,

A trumna w chwili zmartwychwstalnej pękła.

Gdy swój karabin przyciskał do łona -

Czy on pomyślał wtenczas, że tak skona?!

 

4

Dziś przyszedł chciwy jałmużny odźwierny

I przyszły wiedmy, które trupów strzegą,

I otworzyli nam dom miłosierny,

I rzekli: "Brata poznajcie waszego!

Czy ten sam, który wczora się po świecie

Kołatał z wami? - Czy go poznajecie?"

 

5

I płachtę z głowy mu szpitalną zdjęto,

Nożem pośmiertnych rzeźników czerwoną;

Źrennicę trzymał na blask odemkniętą,

Ale od braci miał twarz odwróconą;

Więceśmy rzekli wiedmom, by zawarły

Trumnę, bo to jest nasz brat - ten umarły.

 

6

I przeraziła nas wszystkich ta nędza,

A jeden z młodszych spytał: "Gdzież go złożą?"

Odpowiedziała mu szpitalna jędza:

"W święconej ziemi, gdzie przez miłość bożą

Kładziemy poczet nasz umarłych tłumny,

W jeden ogromny dół - na trumnach trumny".

 

7

Więc ów młodzieniec, męki czując szczere,

Wydobył złoty jeden pieniądz drobny

I rzekł: "Zaśpiewać nad nim Miserere,

Niechaj ogródek ma i krzyż osobny..."

Zamilkł: a myśmy pochylili głowy,

Łzy i grosz sypiąc na talerz cynowy.

 

8

Niech ma ogródek - i niech się przed Panem

Pochwali tym, co krzyż na grobie gada:

Że był w dziewiątym pułku kapitanem,

Że go słuchała rycerzy gromada,

A dziś ojczyźnie jest niczym niedłużny,

Chociaż osobny ma kurhan - z jałmużny.

 

9

Ale Ty, Boże! który z wysokości

Strzały twe rzucasz na kraju obrońcę,

Błagamy Ciebie przez tę garstkę kości,

Zapal przynajmniej na śmierć naszą - słońce!

Niechaj dzień wyjdzie z jasnéj niebios bramy,

Niechaj nas przecie widzą - gdy konamy!

D. 30 paździer: 1841 r.
Paryż

 


SPIS WIERSZY