JÓZEF BEM.

Rodzina Bemów pochodzi a Prus. Bemowie pisali się Behmami i Bohmami, są szlachtą polską herbową: pieczętują się herbem własnym "Bem" - tarcza z góry na dół na dwoje rozdzielona, w prawem białem polu gryf wspięty w lewo, w lewem ezerwonem baran wspięty, w prawo zwrócony, nad tarczą korona, na której gryf i baran, wspięte tak samo, jak na tarczy, patrzą na siebie. Historyi herbu tego herbarze nie podają. U Niesieckiego (wyd. d. N. Bobrowicza) czytamy, że "W wielkim kościele kwidzyńskim, widzieć chorągiew z tym herbem zawieszoną, a z niej napis "Petrus Behm Regni Poloniae civis". Kuropatnicki w §.V. w extrakcie "legitimatorum Galiciae et Lodomeriae inter equites sine voce", umieszcza Wincentego Behma 17 września 1782 r. W przypisku, odnoszącym się do daty wydania herbarza Niesieekiego 1839 w Lipsku, wymienionym jest w Krakowskiem, gdzie żył w czasach ostatnich, Jędrzoj Bem "herbu Bem (podobno sędzia), ten miał żonę Agnieszkę Grołuchowską, po której śmierci pojął Maryannę Ostafińską, z której w r. 1795 miał syna Józefa dotąd żyjącego, ten w stanie wojskowym, jako generał artyleryi, dzielnie się odznaczył". Inne źródło, (Encyklopedya powszechna S. Orgelbranda 1860,) z którego wiadomości o pochodzeniu rodziny Bemów czerpałem zaznacza: jednego BemaBalcera, pisarza miejskiego krakowskiego w w. XV. drugiego Bema Michała, rajcę gdańskiego w w. XVI. i trzeciego Bema Józefa, urodzonego r. 1790 w Tarnowie z ojca, który w tej stolicy Rusi (?) był profesorem matematyki i dał mu staranne wychowanie.

Data przyjścia na świat znakomitego generała naszego pewniejszą się u Orgelbranda, aniżeli w lipskim do herbarza Niesieckiego dopisku, wydaje. Józef Bem, w r. 1812, t. j. w roku 22 życia swego, był w artyleryi podporucznikiem. Podporucznik - w artyleryi zwłaszcza, - dwudziestodwuletni, możliwszyin jest, aniżeli siedemnastoletni - co się Bema tyczy, możliwszy tembardziej, że gdyby się był w r. 1795 urodził, byłby się w czternastym życia swego roku do sformowanej w r. 1809 bateryi Włodzimierza Potockiego zaciągnął.

Nasuwa się tu konieczność wtrącenia nawiasowo stówka pod adresem agitatorów rusińskich, nie badających - jak się widzi - świadectw, potwierdzających i rozszerzających ich historycznoetnograficzne pretensye. Obok niewątpliwie prawdziwej daty urodzenia Bema, nie wolno chyba w wątpliwość podawać, nazwania Tarnowa "stolicą Rusi". Cóż to znaczy?... Nie świadczy ż to, że zachodnią Rusi granicą jest nie San, ale Dunajec? Nie świadczyż to, że hakatyzm polski działał na długo przed wystąpieniem Chmielnickiego ?...

Na pewne ludność, zamieszkująca połać kraju pomiędzy Sanem a Dunajcem, są to Rusini spolonizowani, których odpolonizowania rzecznicy Rusi tak ukraińskiej, jak wszechrosyjskiej domagać powinni. Nie można rzeczy ta&ich Polakom płazem puszczać, nie można im na takie narodu ruskiego wyzyskanie pozwalać, ażeby w stolicy Rusi, rodzili się i wychowywali znakomici generałowie polscy.

Zamykam nawias. Bem przeto, wedle brzmienia nazwiska, o niemieckie posądzony pochodzenie, był, uznawał się i czuł Polakiem. Do artyleryi, do bateryi Włodzimierza Potockiego zaciągnął się przeciwkoAustryi, której był poddanym i walczył przeciwko niej i przeciwko zaborcom Polski poty, póki mu sił i życia starczyło. Po upadku Napoleona I. i przerobieniu Księstwa Warszawskiego, nazwane kongresowem, Królestwo Polskie, złączone z Rosyą w tym celu, ażeby je następnie do Rosyi wcielić, pozostał w armii polskiej, w stopniu kapitana artyleryi.

Był czas jakiś adjutantem generała Bontemps, był profesorem w szkole artyleryi.

W wojsku zostawał do r. 1827, w którym zmuszonym został dymisyę wziąć i do Galicyi się z powodu pojedynku, zakończonego śmiercią przeciwnika, wynieść.

W trzy lata później znów się w szeregach armii polskiej, w artyleryi, znalazł.

W wojnie polskiej r. 1831 odznaczył się wprowadzeniem nowego na polu bitwy używania artyleryi. Uruchomił tę bron, uczynił ją bardziej giętką, sprężystą, zuchwalszą. Pod Iganiami do zwycięstwa się przyczynił; pod Ostrołęką, wystawioną na nieochybną zgubę armię uratował. Ostrołęka imię jego głośnem w Europie uczyniła.

W pierwszym jednak dniu (6 września) szturmu do Warszawy, zachowywanie się Bema, któremu - już natenczas generałowi - powierzonem było czuwanie nad odpowiednią szańców obroną, grzeszyło niepoprawnością.

Opuszczał na wieży kościoła luterskiego stanowisko obserwacyjne i dlatego na zagrożone ważniejsze punkty na linii obronnej posiłki z rezerw artyleryi i piechoty w porę nie przybywały. Z jego winy upadła broniona przez Sowińskiego Wola, będąca kluczem, otwierającym dla Moskali Warszawę. Wykazywało to, że uzdolnienia jego nie były wszechstronne, że przeważała w nich zaczepność - że nie były zaczepnoodpornemi, potrzebnemi w wodzu, powołanym do prowadzenia wojny samoistnie. Bemowi, po przeprawieniu się przez Wisłę pod Toruniem, przy pomocy Prusaków a bez przeszkody ze stronypolskiej, armii moskiewskiej, dwukrotnie przez rząd ofiarowanem było dowództwo naczelne - odmówił... i dobrze zrobił. Dobrze dla siebie, przyjęcie bowiem dowództwa w warunkach, jakie w sierpniu i wrześniu otoczyły sprawę polską, byłyby go pozbawiły sławy, uzyskanej pod łkaniami i Ostrołęką.

Na emigraeyi Bem rozwinął agitacyjną działalność ogromną, działalność, mającą na celu utrzymanie wychodźtwa polskiego w karbach wojskowych. Powodował się w tein - jak się zdaje - przykładem Henryka Dąbrowskiego, twórcy Legionów polskich we Włoszech. I jemu o legiony chodziło - o legiony bądź co bądź. W tem był błąd. Bem nie brał na uwagę odmienności warunków politycznych pomiędzy latami 1797 a 1831. W ostatnich, wieku XVIII, latach "poselstwo Filipa" nie lizało jak w roku 1830 stóp cara moskiewskiego. Francya na kontynencie europejskim toczyła z zaborcami Polski to z jednym, to z drugim, to z dwoma, to znów ze wszystkimi trzema razem, wojnę nieustającą prawie. Legiony przeto miały raeyę bytu dotykalną niemal, a na czasie. Racya bytu istnieć nie przestała i za cesarstwa, znajdując potwierdzenie i usprawiedliwienie w wojnach z Polską, na gruncie polskim w latach 1806-7, 1809 i 1812. Wznowiła się w 1848 do 1849 w Węgrzech. Mogła jeszcze była miejsce znaleźć w czasie wojny wschodniej, krymską zwanej. W roku atoli 1831 i w następnych przedstawiały się, dzięki działalności towarzystw tajemnych, wybuchy rewolucyjne, w których udział regularnych wojskowych hufców polskich przydatnym być nie mógł.

W wyprawie Zaliwskiego na nic by się ni o przydały legiony, których i w r. 1846 wprowadzanie do Polski ukradkiem niemożliwem by było. Zawziętą przeto agitacyę Bema usprawiedliwiały po części na wojnę europejską widoki; większe zaś dla niej usprawiedliwienie tkwiło w potrzebie sfer emigracyjnych dyplomatycznych ochełznania gminu emigracyjnego,w łonie którego zakwitały idee sprawiedliwości społecznej, znane w Polsce od dawna (Kazimierz Wielki, Frycz Modrzewski, śluby Jana Kazimierza), lecz tłumione i gwałcone przez wadliwy .Rzeczypospolitej ustrój wewnętrzny. Tego właśnie ustroju wyrazem były sfery dyplomatyczne. Zawadzał im mocno coraz to silniej rozwijający się ferment demokratyczny, który słusznie z ich punktu widzenia ująć w karby subordynacyi wojskowej pragnęły. W sfer tych przeto interesie i w ich imieniu agitował Bem, werbując ochotników do legionu w Portugalii i popierając myśl legionów zagranicznych w Algierze. Zakłady emigracyjne jeden po drugim protestowały przeciwko tej agitacyi; ks. Czartoryski deklaracyą s d. 21 lipca r. 1833 oświadczył się za użytecznością legii portugalskiej. Deklaracyą Czartoryskiego nie poprawiła sprawy legionu, która takie wywołciła oburzenie, że spowodowała zamach na życie Bema. Młody jeden człowiek, Platon Pasierbski, strzelił z blizka do niego i byłby go zabił, gdyby do lufy pistoletu włożył był nabój silniejszy. Kula przebiła surdut, nie przebiła żebra. Mimo to Bem dalej z ambasadorem portugalskim prowadził układy, które ostatecznie nie doprowadziły do niczego.

Działalność w tym kierunku sprzęgła go z tą mniejszością, co się Hotelu Lambert trzymała. Że zaś ta mniejszość nic sama przez się nie działała, ale przez tę mniejszą mniejszość, która się po części z "bożej łaski" wytworzyła, owej przeto mniejszości większej zadanie ograniczało się na wyczekiwaniu, aż "godzina wybije". Dla Hotelu i dla adherentów jego rzeczą obojętną był zegar, na którym wybić ma oczekiwana "godzina". Nie oni go dozorowali, nie oni się o rodzaj i gatunek sprężyn, kółek, cylindrów, wskazówek troszczyli, nie oni go nakręcali. Oni... oczekiwali, umilając sobie oczekiwanie karceniem demokratycznej na emigracyi większości za to, że się "niepowołana" koło zegaru krzątała.Przypuszczać można, iżby się z większością tą chętnie krzątał chętnie Bem, gdyby się w oczach Jej wyglądającą na kondotyeryzm agitacyę w sprawie legionów na rzecz donny Maryi nie był skompromitował. Kompromitacya ta popchnęła go w objęcia Hotelu, któremu się nie posiadając uzdolnień ani publicystycznych ani dyplomatycznych, do niczego nie nadawał. Damy hotelowe trudniące się dobroczynnością i edukacyą, próbowały w tym zużytkować go kierunku. Próba ta nie wiodła się. Bem pozostawał na bruku, utrzymując się ze szczupłej, wypłacanej przez rząd francuski emigrantom polskim pensyi - zadłużał się - zapewne nie wielkie niosły mu dochody zatrudnienia przy zakładzie sztucznego wylęgania kurcząt.

Jako dodatni w moralnej Bema istocie rys do zaznaczenia jest to, coby dzisiejsi ugodowego autoramentu patryoci, szowinizmem nazwali. Generał na polu bitew zostawiony, specyalista w broni wielkiem w sztuce wojennej cieszącej się poważaniem, w każdej armii, nie wyjmując rosyjskiej, a tem mniej pruskiej lub austryackiej, znalazłby pomieszczenie dla siebie. Ani myślał o tem, Polakiem się czuł i Polsce tylko służyć pragnął, hodując kurczęta w oczekiwaniu na sposobność walczenia o nią.

Sposobność nastręczyła się w r. 1848. Rewolucye tym, co oręż w r. 1831 zawiesili, wstęp do dwóch otworzyły zaborów: do pruskiego i do ausryackiego. Do Prus nie pobiegł dla stanowiska, jakie tam zajęła demokracya z Mierosławskim na czele. Luka się otworzyła w Austryi, w stolicy państwa, nie omieszkując więc, wszedł w nią i jak skoro Windischgratz na czele hufców orężnych pod murami Windobony się pojawił, w obronie jej udział wziął.

Obrona Wiednia nie lepiej się mu od obrony Warszawy powiodła - gorzej nawet, dla uniknięcia bowiem losów Bluma i Jełowickiego, musiał ucieczką się ratować. Szczęśliwie dostał się do Pesztu. W Peszcie rząd od razu ofiarował mu dowództwo naczelne - dowództwo, które byłby przyjął, gdyby nie legiony.

Legiony we Francyi od większości emigracyjnej go odsunęły; legiony w Węgrzech dowództwo naczelne mu wydarły.

Na legionach, w odniesienia do osoby Bema, ciężyła fatalność jakaś.

W domaganiu się ich dla Portugalii ta - przez wielu Polaków i przez Francuzów (Lafayette) uznawana - była racya niby, że legiony owe posłużyłyby jako kadry dla armii polskiej przy wznowieniu się o Polskę wojny. Ta racya wymagałaby niemożliwego ze strony Portugali zobowiązania się trzymania pod bronią liufców polskich w nieskończoność. Na Węgrzech hufce polskie nadawały się niezwłocznie do walki przeciwko jednemu z zaborców, w warunkach, w jakich się we Włoszech formowały legiony, w których do zapełnienia szeregów służyli zbiegowie z szeregów przeciwnika. Sprzeciwianie się przeto Bema w Peszeie formowaniu onych, pochodzić musiało z powodów nie militarnych. Tak też było w rzeczy samej.

Powód istotny tyczył się demokratyzmu ściągających się z Galicyi ochotników, od których, jako od ochotników, zależał wybór wodza. Bem pewnym był, że nie on, ale Wysocki, wybranym zostanie. Rządowi przeto węgierskiemu, będącemu w miesiąca listopadzie r. 1848 rządem legalnym, działającym w imieniu króla, a układającym się o legiony z Radami narodowemi lwowską i krakowską, przedstawiał niestosowność umawiania się ciała legalnego z ciałami rewolucyjnemi, odmawiał charakteru urzędowego wysłańcowi tych Rad, Józefowi Dzierzkowskiemu i o Wysockim, jak o podporuczniku z lekceważeniem się odzywał.

Jedyny militarny powód, na uwzględnienie niejakie zasługujący, polegał na radzie rozmieszczania ochotników polskich po batalionach, szwadronach i bateryach węgierskich, celem zmilitaryzowania ichprzez Polaków, żołnierzy z urodzenia. Oburzyło to pragnących wojska polskiego, ochotników i jeden z nich, chłopak młodziutki, Ksawery Kołodziejski, nie pytając nikogo, bez opowiadania się kómubądź, korzystając z tego, że miał w posiadaniu swem pistolety, poranku pewnego u Bema się zameldował i strzelił do niego. Losy znów nad nim czuwały. Znów za słaba w naboju ilość prochu, udaremniła zamącił. Kula się od kości policzkowej odbiła. Kołodziejski aresztowany, pod sąd oddany został. Bem skompromitowany, odmówił przyjęcia funkcyi wodza naczelnego, prosząc o powierzenie mu najtrudniejszego w okolicznościach istniejących zadania. Rząd zamianował go wodzem naczelnym w Siedmiogrodzie.

Zadanie uspokojenia zaburzeń, oraz otwartych rumuńskich i saskich buntów, w uważanym już za odpadły od Węgier Siedmiogrodzie, odpowiadało w zupełności militarnym i organizacyjnym Bema uzdolnieniom. Bunty uspokajał wynalezionym przez siebie na przemawianie do zbuntowanych tonem. Ułatwiało mu to wydzieranie panowania nad krainą władzom austryackim, panującym ręką orężną. Przeciwko nim potrzebował wojska, istniejącego w szczupłej pod względem liczby i słabo do pełnienia służby wojennej wyrobionej straży pogranicznej, noszącej nazwę Szeklerów. Wojsko to zgromadzić, zmienić je w gibkie a sprężyste narzędzie bojowe, uczynić z niego pestkę siły orężnej, było - rzec można - dziełem momentu jednego. Siłę zbrojną organizował i, organizując, na prawo, na lewo, przed sobą, za sobą pobijał usiłujące go bądź otoczyć, bądź naganiać, bądź na przełaj mu zabiegać, oddziały wojsk austryackich. Na nawykłe do ruchów regulaminowych hufce, zaczepność ta gorączkowa, spadła niespodzianie, rozstrajała je, szarpała i do traktowania przeciwnika na seryo zmusiła. Dowództwo naczelne powierzonem zostało generałowi Puchnerowi, mającemu operować od południa; generałowi Urbanowi czy Kurhanowi, nakazano od północy posuwać się ostrożnie ku południowi, celem wzięcia w kleszcze i zduszenia awanturnika. O wprowadzeniu planu tego w życie, ze strony północnej istnieje opowiadanie anegdotyczne aptekarza z miasta Bystrzycy, gdzie korpus austryacki miał dniówkę.

Ponieważ w Bystrzycy najporządniejszym w roku 1849 domem była apteka, w aptece przeto zakwaterowano generała Hurbana. Generałowi przez cały pobytu w tem mieście czas, służył humor jak najlepszy. Przy wieczerzy u aptekarstwa, w wigilię wymarszu drogą do Klauzenburga, podżartowywał z Bema, znajdującego się już - jak twierdził - w matni.

- Nie wymknie się ptaszek... - zapewniał. Puchner go ze swojej dojeżdża strony; ja się do niego zabiorę ze swojej...

Wykładał rzecz tak jasno, że aptekarstwo sprzyjające sprawie węgierskiej, szczerze się z góry nad oczekującym Bema losem litowali.

Nazajutrz rano wojsko otuchy pełne, generał, wesoło w dalszy ruszyli pochód na zgniatanie Bema.

Wyszli rano; wrócili wieczorem, ale w rozsypce, bez dział, bez parku amunicyjnego. Generał kwaterą w aptece znów stanął. Tym razem jednak na witające go na progu gospodarstwo ani spojrzał; posiłku przyjąć nie chciał; w przeznaczonej dla niego izbie zamknął się i, odzieży z siebie nie zdejmując, spać się nie kładąc, noc całą przechodził, rzucając od czasu do czasu z ust klątwę.

- B....a Ostrołęka!...

Ostrołękę po węgiersku klął noc całą. Słyszeli to aptekarz, aptekarzowa, dzieci ich i służba, nie rozumiejąc o co generałowi chodzi. W dniu następnym, gdy miejsce wojsk austryackich zajęły węgierskie, a zamiast generała Urbana, w aptece zakwaterował Bem, zagadka rozwiązaną została.Bem odnosił zwycięstwa cudowne. Do takich należy pobicie w jednym dniu rano dywizyi moskiewskiej pod Hermanstadtem i wieczorem wojsk austryackich pod dowództwem Puehnera n;i drodze z Hermanstatu do Deyy, gdy tak dywizya moskiewska jak wojsko austryackie, każde z osobna o dwa razy od korpusu, który Bem prowadził, było silniejsze. Po tem ostatniem zwycięstwie Moskale i Puchner odgrodzili się od Bema granicą rumuńską. Powiadają, że gdy przed sobą szyki moskiewskie ujrzał, oczy i dłonie do góry wzniósł i podziękował Bogu, że mu pozwolił z Moskalami się zmierzyć. Nie szowinizmże to!...

Pod Hermanstatem dorywczo się mu Moskale pod gromiącą nasunęli prawicę; drui raz wyparł ich do Mołdawii i na Mołdawskim pobił gruncie.

Lecz - i na niego kreska przyszła. Po zawarciu austryaekomoskiewskiego przymierza, wkroczyli Moskale do Węgier z Galicyi i na Siedmiogród, pod dowództwem Lidersa z Rumunii. Siedmiogród zalały wojska rosyjskie. Puchner wypoczęty z Wołoszczyzny powrócił. Za wielka na szczupłe siły zbrojne węgierskie, zwaliła się przemoc w Siedmiogrodzie. Podobnej przemocy z trudnością opierały się armie węgierskie, cofające się na lewy brzeg Cisy, jedna na północ, druga na południe w odniesieniu do dzielącego je koryta Maroszy. Obie podążały do Aradu dla złączenia się, w którem widzieć się dawała możliwość obrony, pod warunkiem postawienia na czele siły zbrojnej męża, posiadającego całkowite wojska i narodu zaufanie. Czy wojna austryackowęgierska, czy trwająca całych miesięcy dziewięć walka orężna, postawiła w Węgrzech na widowni męża takiego?

Postawiła dwóch: Gorgeja i Bema. Obydwa do momentu pojawienia się na teatrze wojny korpusów rosyjskich, szli w górę, rośli w sławę. Obydwóch pomoc moskiewska z widowni ich popisów spędziła:Gorgeja z komitatów półiiocnozachodnich, Bema z Siedmiogrodu.

Bema, który w miesiącu sierpniu, w stanie różporządzalności się znalazł, rząd pospiesznie wodzem armii południowej na miejscu Messarosza zamianował - a zamianował go w tem przypuszczeniu, żo Dembiński przy nim szefostwo sztabu zachowa. I byłoby to przypuszczenie nie zawiodło, gdyby nie ta okoliczność, że cały armii południowej, podążającej do Aradu, park amunicyjny, wysłany przodem, znajdował się w momencie objęcia nad armią przez Bema dowództwa, w trzymilowem od niej odaleniu. Dembióski mu to, jako najważniejszą do stoczenia bitwy przeszkodę, przedstawił. Bem się przekonać nie dał. Liczył zapewne na to, że szykowanie się do bitwy nieprzyjaciela zajmie godzin parę, że amunicya działowa w jaszczykach i karabinowa w ładownicach, wystarczą na doczekanie się powrotu parków, po które niezwłocznie gońce wysłani zostali, że zresztą zapał, z jakim go armia przyjęła, zastąpi w potrzebie chwilowy amunicyi brak.

W rachubie tej z punktu każdego biła zawodność. Nieprzyjaciel krok w krok za armią węgierską idący, do uszykowania się do boju tyle co ona potrzebował czasu; powrotu parków, wiozących ciężary i posuwających się powoli, rychlej niż wieczorem oczekiwać nie było można; zapał? - na wystawiony na próby i pozostawiony samemu sobie zapał w boju bezwzględnie liczyć nie można. To też, póki artylerya węgierska strzelała, poty bitwa szła dobrze, markując nawet po stronie węgierskiej na lewem skrzydle przewagę. Około trzeciejczwartej popołudniu, baterye jedne po drugiej strzelać przestawały, około piątej artylerya węgierska na linii całej zamilkła; około szóstej Bem raniony został; prawe skrzydło zaatakowała świeżo przybyła pod Paniutinem dywizya moskiewska; armia pozostała bez amunicyi i bez wodza. Nastąpiła klęska - klęska, która w danych warunkach nieuniknioną była.Za nią całkowicie na Bema odpowiedzialność spadu.

Do czego mu ta bitwa potrzebną była?

Potrzebnem mu było zwycięstwo. Dla zwycięstwa zaryzykował bitwę, licząc chyba na gwiazdę swoją - na to, że go gwiazda ta do Aradu ze świeżym u czoła doprowadzi laurem - z laurem, z którego na Węgry całe, na Europę całą, strzeli do opinii publicznej zapytanie:

"Gorgej, czy Bem?"

Dzięki przegranej pod Temeszwarem, losy wojny dostały się w ręce nie Bema, ale Gorgeja, ten zaś, za pośrednictwem Paszkiewicza, złożył je w ręce Haymana, wsławionego przy okazyi tej przykładem, danym wszelakim Murawiewom, Bergom i innym porządków różnych obrońcom - w wieszaniu bohaterów narodowych.

Bem bitwę pod Temeszwarem ryzykując, dopuścił się błędu straszliwego, charakteryzującego jego podkład duchowy, często zdolnościom wojskowym towarzyszący - podkład zwany: próżnością. Próżność zawsze wojowników na bezdroża prowadzi. Czy nie ona Napoleonowi drogę do Moskwy w roku 1812 wskazała?

Pod Temeszwarem Bema po raz w życiu mojem pierwszy oglądałem. Przez cały obecności jego na polu bitwy czas, co moment wejrzenie na niego zwracałem. Przed mostem, którego obrona batalionowi naszemu powierzoną była, stał na gniadym spokojnym koniku.

Wyrywające nam z szeregów żołnierzy kule, granaty, szarpnęło, zasypywały trakt. Do każdego, obok padającego granatu, konik łeb wyciągał i wąchał. Bem na pociski nie zważał. Raz mu się na policzku pokazała krew; drugi raz z konia spadł i wnet, w pobliżu snadź znajdująca się podjechała kareta, która rannego (czerep od granatu obojczyk mu złamał), zabrała.

Po raz wtóry, bliżej aniżeli pod Tenieszwaremw jego bowiem mieszkaniu, oglądałem go w Szumli, Udałem się do niego w towarzystwie Kozieradzkiego, oficera od ułanów, jako spółdelegowany w sprawie, obchodzącej ogól internowanych w fortecy tej Polaków. Bem przyjął nas uprzejmie, załatwienia sprawy podjął się i załatwił. Gdyśmy po zakończeniu misyi naszej ku wyjściu się mieli, zatrzymał nas i gawędkę z nami zawiązał. Przedmiotem rozmowy- rzecz prosta - co innego, jeno wojna węgierska, być nie mogło. Z rozmowy tej w pamięci dwa mi zdania Bema utkwiły. O sobie samym rzekł, że panem bitwy w zupełności wówczas się czuje, gdy ma pod sobą nie więcej nad cztery tysiące ludzi - czemuż o tem pod Temeszwarem nie pamiętał? Co do sprawy węgierskiej zapewniał, że Węgrzy prędzejpóźniej wojnę z Austryą wznowią.

- Niech się tylko huzarzy odżywią trochę... - słowa jego.

Mówił z łatwością, zdobiąc mówienie stosownie umieszczanymi dowcipami. Ludzi z sobą nie oswajał od spotkania pierwszego, z powodu nieponętności oblicza, jakiem go natura obdarzyła. Miał rysy zmięte jakoś, okryte maską, pozszywaną niby. Było to następstwem wypadku, zdarzonego w czasie, kiedy wykładał w szkole wojennej w Warszawie. Przy doświadczeniach z prochem strzelniczym, wybuch o twarz mu uderzył i całą z niej skórę zdarł. Szczupły, wzrostu miernego, marnie wyglądał - w postawie swojej rycerskiego nie miał nic.

Wartość jego militarną stanowiły zdolności partyzanckie, którym śmiało można i należy przypisać genialność.

Z operacyj jego niektóre zdumiewają ścisłością obrachowań i szybkością ruchów. Odbywało się to w drobnych rozmiarach.

W obrotach na szeroką skalę gubił się. Doświadczył tego na sobie, obejmując nad armią południową dowództwo naczelne. Mimo to zapragnął - licząc na nieochybność wojny pomiędzy Turcyąa Moskwą - dowództwa naczelnego nad armią turecką. Dlatego islamizm przyjął.

Popchnęła go do ku temu rachuba na szeroką skalę, rachuba, do której jako dane wiadome wchodziła: miłość Polski w złączeniu z nienawiścią dla jej wrogów.

Miał racyę poeta z Hotelu Lambert, który wiersz na śmierć jego (w Aleppo, 10 grudnia 1850 roku) zakończył wyrazami:

"I stanął śmiało przed Bogiem pokoju,
Jak prawowierny syn Polski... w zawoju".


SYLWETY EMIGRACYJNE