Ranek w górach

 

Wyzłocone słońcem szczyty

Już różowo w górze płoną,

I pogodnie lśnią błękity

Nad pogiętych skał koroną.

 

W dole - lasy skryte w cieniu

Toną jeszcze w mgle perłowej,

Co w porannym oświetleniu

Mknie się z wolna przez parowy.

 

Lecz już wietrzyk mgłę rozpędza,

I ta rwie się w chmurek stada...

Jak pajęcza, wiotka przędza

Na krawędziach skał osiada.

 

A spod sinej tej zasłony

Świat przegląda coraz szerzej,

Z nocnych, cichych snów zbudzony,

Taki jasny, wonny, świeży.

 

Wszystko srebrzy się dokoła

Pod perlistą, bujną rosą,

Świerki, trawy, mchy i zioła

Balsamiczny zapach niosą.

 

A blask spływa wciąż gorętszy,

Coraz głębiej oko tonie,

Cudowności świat się piętrzy

W wyzłoconej swej koronie.

 

Góry wyszły jak z kąpieli

I swym łonem świecą czystym,

W granitowej świecą bieli

W tym powietrzu przezroczystym.

 

Każdy zakręt, każdy załom

Wyskakuje żywy, dumny;

Słońce dało życie skałom,

Rzeźbiąc światłem ich kolumny.

 

Wszystko skrzy się, wszystko mieni,

Wszystko w oczach przeistacza -

Gra przelotnych barw i cieni

Coraz szerszy krąg zatacza.

 

Już zdrój srebrną pianą bryzga,

Gdy po ostrych głazach warczy...

Już się żywszy odblask ślizga

Po jeziorek sinej tarczy...

 

Już pokraśniał rąbek lasu...

Już się wdzięczy i uśmiecha

Brzeg doliny - aż szałasu

Dolatują śpiewne echa...

 

Przez zielone łąk kobierce,

Dzwoniąc, idą paść się trzody...

Jakaś rozkosz spływa w serce,

Powiew szczęścia i swobody.

 

Pierś się wznosi, pierś się wzdyma

I powietrze chciwie chwyta -

Dusza wybiec chce oczyma

Upojona, a nie syta;

 

Niby lecieć chce skrzydlata,

Obudzona jak z zaklęcia...

I tę całą piękność świata

Chce uchwycić w swe objęcia.

23 listopad 1878


ADAM ASNYK: POEZJE