Nr 10 (49), z 5 grudnia 1925

Słownik nekrologowy. - Muezzini. - Oślepnięcie. - Reforma szkolnictwa. - Hodowla ludzi do wszystkiego i do niczego. - Z jednej tylko zmiany wielka zasługa. - Szkoła chemiczno-przemysłowa. - Kasy Chorych jako chore kasy.

Są pewne wypadki, które nastrajają rozdźwięczne dusze polskie na jeden wspólny ton. Należą do nich zgony i pogrzeby znakomitych rodaków. Polacy mogą im poskąpić uznania i chwały za życia, ale zapłacą hojnie, czasem rozrzutnie, po śmierci. Naruszewicz zrobił słuszną uwagę: "Wasz to zwykły obyczaj: cierń w życia przeciągu, a potem martwe wieńczyć zwłoki na posągu." Uwagi tej nie można ściśle zastosować do Żeromskiego, bo żadnym "cierniem" społeczeństwo go nie zraniło, przeciwnie, otaczało go wielką sławą. Jednakże pomiędzy tą czcią, jaką okazywało żyjącemu, a tą, do jakiej się wzniosło wobec zmarłego, zachodzi znaczna różnica. Tam był zachwyt, tu ubóstwianie tak wielkie, że ono w nim uznało krynicę najszczytniejszych natchnień i najpotężniejszych sił duchowych Polski. Rzeczywiście wspaniały to był talent i wspaniały złożony mu hołd. Ale w tym hołdzie zbyt mocno odzywał się szablon stylu nekrologowego, ustalonego dla ludzi wielkich. Nasi apoteozowcy mają pewien zapas superlatywów, przymiotników pochwalnych w najwyższych stopniach, pewne, że tak powiem, stałe blankiety uwielbień, w które tylko wpisują nazwiska uczczonych nieboszczyków. Porównawszy ich artykuły i mowy nad grobem Sienkiewicza i Żeromskiego, łatwo dostrzeżemy, że one były utkane według tego samego wzoru, a jednak ci dwaj pisarze są niepodobni do siebie w żadnym rysie. Ktoś niebiegły w rozróżnieniu ich dzieł, a odurzony kadzidłowym dymem trybularzów dziennikarskich, jest przekonany, że Polska zrodziła geniuszów różniących się tylko nazwiskami. Zmarłym najrozmaitszego rodzaju i wartości śpiewane są te same egzekwie i grane te same marsze żałobne, ale obchody pogrzebowe w kaplicach i na cmentarzach literatury nie powinny stosować się do tego zwyczaju i odmieniać go tylko strojem karawanu, orderami na poduszkach i liczbą orszaku. Boleśnie pomyśleć, że Żeromski umarł, ale smutno również, że mimo pokrycia jego trumny wieńcami pięknych frazesów nie wiadomo, kim on właściwie był. Może kiedyś o tym się dowiemy. Tymczasem słyszymy i zapewne długo jeszcze słyszeć będziemy tylko pobożne wołania muezzinów z minaretów dziennikarskich: Mahomet jest wielki prorok!

Podobne modły mahometańskie rozlegają się codziennie z galeryjek kilku poślednich meczetów prasy na cześć p. Piłsudskiego. Dziwna rzecz, jak człowiek o bystrym wzroku może na pewne widoki być ślepym. P[an] Piłsudski, który nieraz dowiódł, że widzi wyraźnie rzeczywistość, nie spostrzega, w jakim cuchnącym sosie pływa i tonie. Po pięknych kartach swej historii zapisuje lub pozwala zapisywać dalsze jakąś bezmyślną bazgraniną, z której każdy wyraz budzi albo smutek nad rozpadem tęgiego charakteru, albo śmiech nad potwornym przerostem samochwalstwa. Omal że nie ze szpicrutą w ręku, ale z ostrym napomnieniem zjawił się u prezydenta, podczas gdy jego wojskowi wielbiciele napadli posła Strońskiego na ulicy w Warszawie i redakcję "Dziennika" w Wilnie. Gdy był naczelnikiem państwa z woli narodu, nie pozwalał pociągać do odpowiedzialności redaktorów za najgwałtowniejsze na niego ataki. To był ładny, wyniosły styl. Gdy został tylko marszałkiem z własnej woli i panem na Sulejówku, pozwala swym ochotniczym pretorianom napadać dziennikarzów za surową krytykę. Jaka to brzydka małość! Jakie to przykre zredukowanie się człowieka, który miał warunki i sposobność wyrośnięcia do wielkiej miary! Doprawdy mówię szczerze, że mi p. Piłsudskiego bardzo żal. Ani Kościuszko, chociaż był szarpany, .ani H. Dąbrowski, chociaż był ogłoszony za zdrajcę i skazany na śmierć, nie uciekali się do tak mizernych sposobów walki i zemsty. A jednakże pomścili się na swych przeciwnikach strasznie - swoją wielką chwałą. Skromność wprowadza często ludzi na takie .szczyty, na które ich nigdy nie wzniesie zuchwałość.

Projekt reformy szkolnictwa p. St. Grabskiego zajmuje słusznie od kilku tygodni uwagę społeczeństwa i prasy. Jest to bowiem sprawa pierwszorzędnej wagi. Nasze wychowanie publiczne w niepodległej Polsce weszło na manowce niedorzecznej oryginalności. Idealizm zamienił się w nim na idiotyzm. Mamy 762 gimnazja kształcące 220 tysięcy uczniów, z których zaledwie mały procent .jest uzdolniony do wyższych studiów. Ogromna reszta niedouków albo nawet opatentowanych dyplomami uniwersyteckimi mierzynów rozłazi się po rozmaitych posadach, na których działa nieudolnie, a często nieuczciwie. Najwybitniejszą cechą umysłową naszego społeczeństwa jest ogromny brak pracowników kwalifikowanych, to jest specjalnie przygotowanych do swego zawodu. Nasi robotnicy, rzemieślnicy, rolnicy, przemysłowcy, kupcy, urzędnicy to olbrzymia masa kandydatów "do wszystkiego". Każdy z nich dziś może być szewcem, policjantem, urzędnikiem skarbowym lub kolejowym, nauczycielem, jutro krawcem, sklepikarzem, inkasentem, literatem itd., zależnie od tego, jakie zdobędzie miejsce. Niedziwno też, że mamy tłumy bezrobotnych, partaczów spełnianego obowiązku, niedołęgów i szkodników. Nie wchodzę w szczegóły reformy planowanej przez ministra Grabskiego, wystarcza mi jeden w niej cel - zmniejszenie szkół kształcących "do wszystkiego", a pomnożenie zawodowych, ażebym ją uznał za epokową. Może ona wyprowadzi nas z bezpłodnego dyletantyzmu, z pogardy dla pracy, z bezradności wchodzących w świat młodych ludzi, którzy nie wiedzą, co z sobą począć, i wybierają sobie zajęcia według wyniku stukania w palce, według woli rodziców, rady znajomych lub przypadku, którzy wszystko robić mogą, a niczego dobrze zrobić nie umieją, którzy są zakałą urzędów, przedsiębiorstw, kantorów, fabryk, magazynów, stanowisk zwierzchniczych i podwładnych. Może każda instytucja, każdy warsztat, każda organizacja pracy znajdzie łatwo czynniki potrzebne, sprawne i sumienne. Może nasi emigranci, wyjeżdżający do obcych krajów, otrzymają korzystne zajęcia, odpowiadające ich uzdolnieniom, i nie będą zmuszeni wynajmować swoich rąk do najcięższych robót. Może wreszcie Polska zacznie być płodną, wytwórczą, poważnie współpracującą w produkcji świata. Tej pożądanej przemiany zdoła dokonać tylko szkolnictwo urządzone celowo, zastosowane do potrzeb społeczeństwa i wymagań ogólnego rozwoju ludzkości. Bez niego pozostaniemy ciągle narodem dyletantów, amatorów, kandydatów do wszystkiego.

Bardzo pomyślnym krokiem na tej drodze jest utworzenie szkoły chemiczno-przemysłowej w Warszawie, jakich kraje zachodnie, zwłaszcza Niemcy, posiadają setki i z nich czerpią swoją potęgę ekonomiczną. Przeróbmy na podobne zakłady wiele niepotrzebnych gimnazjów, w których młodzież męczy się nadmierną filologią i matematyką, w których ogłupiana jest idiotyczną "heurezą", w których 100 tysięcy dzieci chłopskich zdobywa wiedzę dla nich bezużyteczną. Bodajby p. Grabskiemu powiodła się operacja pedagogiczna i bodajby jakieś nieszczęsne "przesilenie" w rządzie nie oderwało go od niej. Niestety, nic nam nie ręczy, że może za tydzień lub miesiąc będzie on zluzowany, a następca przekreśli całą jego reformę i wymyśli coś nowego, budzącego zachwyt klakierów radykalizmu, smutek społeczeństwa i śmiech Europy.

Zorganizowane według interesu i gustu tej radykalnoparadyzowej klaki Rasy Chorych buchnęły strugami moralnego błota. Za dużo nagromadziło się go w rozmaitych dziedzinach naszego życia społecznego, więc nie będę już nim wywoływał wstrętu w czytelnikach. Powiem tylko ogólnie, co zapewne uznaje ogół, że nasze Kasy Chorych są obecnie kasami chorymi, które trzeba leczyć, dezynfekować i ratować szczepieniami ochronnymi.

 


LIBERUM VETO