Nr 3, z 18 stycznia 1908

Wszechmoc frazesu

Wybierając z dzienników przez kilkanaście dni dla mojej chorej głowy przedmioty jak najbardziej jałowe i wesołe, przekonałem się, że najjałowszym i najweselszym jest "bojkot towarów niemieckich". Od czasu, gdym śród kolegów gimnazjalnych zdobywał szyszkami urządzoną na wzgórzu leśnym Somosierrę, powoływany byłem do podobnej kampanii dopiero w tych "bojkotach". A było ich już kilka - pierwszy, zdaje się po rzuceniu przez Bismarcka hasła ausrotten - wszystkie zaś miały przebieg i wynik jednakowy. Zawsze wypowiadał wojnę i nakazywał mobilizację sił przemysłu krajowego parlament dziennikarski, w którym znaczną większością głosów zapadała uchwała: "Zerwać stosunki z Niemcami." Natychmiast meldowali się ochotnicy, przeważnie drobniejsi kupcy i przemysłowcy z poderwanymi interesami, którzy ogłaszali publicznie, że obłożyli klątwą handlową ziemię krzyżacką, że będą sprowadzali towary skądinąd, że zmyli głowy paru firmom hakatystycznym itd. Ogółem tych bojowców, którzy przedefilowali uroczyście przez kolumny gazet z chorągwią odwetu narodowego, było co najwyżej dwudziestu, a suma "zerwanych stosunków" dosięgała w pieniądzach około 20 tysięcy rs. Po trzech lub sześciu miesiącach gwar wojny przycichał, odgłosy pukaniny bojkotowej stawały się coraz rzadsze, a wreszcie cała partyzantka przelatywała szybko w krainę snów dawno prześnionych. Tak było wielokrotnie.

I oto znowu zostaliśmy wezwani do "bojkotowania towarów niemieckich". Ponieważ rezultat tej ostatniej mobilizacji jest z góry zapewniony i wiadomy, więc nie tracąc czasu na rozwiązywanie znanej zagadki, zastanówmy się tylko nad przyczynami, które ją ciągle przed nami stawiają i ciągle w jednaki sposób rozwiązują.

Jest w niej przede wszystkim jeden szczegół bardzo dziwny. Polacy należą do zaboru pruskiego, wszystkie sposoby tępienia ich wynajduje rząd pruski, wszystkie jego zbrodnie uprawnia parlament pruski, a ta wyłączność rozboju i ciemięstwa jest tak pilnie strzeżona, że prezes ministrów pruskich, który jest równocześnie kanclerzem Niemiec, nie pozwala nigdy w sejmie Rzeszy podnosić spraw polskich, uważając je za leżące poza granicami jej interesów i władzy. Dlaczego my pomimo to wypowiadamy wojnę handlową nie Prusom, lecz Niemcom? Dlaczego chcemy uniezależnić się ekonomicznie od ostatnich, co jest niemożliwe, zamiast tylko od pierwszych, co jest do pewnego stopnia możliwe? Dlaczego my pomnażamy sobie liczbę przeciwników i wrogów, których pokonać mamy, zamiast ją ograniczyć? Oto dlatego że w każdej walce mniej dbamy o skuteczność broni niż o szum huzarskich skrzydeł. My jesteśmy przede wszystkim narodem grzmiącego słowa. Jaką jest rzeczywistość, do czego nas zmusza i na co pozwala konieczność to drobiazg, główna rzecz - dobra poza, gest, deklamacja. Frazes kazał nam po powstaniu listopadowym uparcie wierzyć i głosić, że wkrótce cała Europa pomści się za nasze krzywdy; frazes kazał nam wysyłać z Francji do kraju po kilkudziesięciu uzbrojonych ludzi dla zwyciężenia Rosji, jak dziś obiecuje nam to samo osiągnąć za pomocą napadów na poczty i sklepy monopolowe; frazes rzucił nas w niezliczoną ilość odmętów złudzenia; frazes uwieńczył nas wszystkimi wawrzynami Donkiszotów; frazes ciągle nas bałamuci, oszukuje, ośmiesza i kopie nam coraz głębszy grób. Ten sam frazes również upewnił nas, że jeśli pewnego dnia postanowimy "zbojkotować towary niemieckie", czyli jeśli dwudziestu kupców polskich przestanie je sprowadzać jawnie przez miesiąc i jeśli tyluż Jowialskich powtórzy nam w "ankiecie" dziesięć razy już opowiedzianą bajkę o czapli na wysokich nogach, to tak ukarzemy Prusaków za wszystkie ich przeciwko nam łotrostwa, że im raz na zawsze odechce się nas gnębić. Wszechmocny frazes i tu dokona cudu, podczas gdy prawda spłynie po naszym mózgu jak woda po łusce ryby. Niedawno miałem sposobność przekonać się o tym. Towarzystwo Kultury Polskiej zaczęło wydawać organ poświęcony badaniom jej potrzeb i stanu. W pierwszym numerze tego miesięcznika znajduje się artykuł o "szkołach", owoc ogromnej pracy zbiorowej, w której wzięło udział grono osób dla wydobycia z urzędowego źródła kilkudziesięciu cyfr niezmiernie ciekawych i wymownych. Cyfry te, wyprowadzone na jaw po raz pierwszy, dostarczają nieocenionych dowodów, dających się zużytkować na każdym polu w walce o oświatę - w Dumie; w prasie, we wszystkich głosach publicznych. Zdawało się, że one będą natychmiast podane do wiadomości społeczeństwa potrzebującego właśnie takich argumentów dla swej obrony. Tymczasem ani jedno pismo warszawskie nie zwróciło na nie uwagi.

Ale gdyby w "Kulturze Polskiej" znalazły się huczne frazesy, gdyby tam krzyknięto: świder polski wwiercił się już głęboko w skałę rusyfikacji i niedługo przebije w niej tunel dla oświaty narodowej! - nie byłoby końca oklaskom. Podobnie rzecz się ma z "bojkotem towarów niemieckich". Czy on jest wykonalny, o to wcale nie troszczą się dowódcy "uruchomienia produkcji krajowej", bo im chodzi o frazes, taki frazes, który by naoliwił gardziołka szpaków narodowych.

Ponieważ należę wraz z 8 milionami moich rodaków w Królestwie Polskim do tej ciemnej tabaki w rogu, która naszą zależność ekonomiczną od zagranicy zna tylko z frazesu, więc nie mogę przytoczyć cyfr i poprzestaję na uwagach ogólnych. Zalecany "bojkot towarów niemieckich" jest niemożliwy, tak samo jak niemożliwym jest zdobycie twierdz przez gromadę zuchów, którzy się rzucą na nie z kijami. Sądzę nawet, że nie dokonałoby tego żadne państwo w świecie, gdyż Niemcy są dziś potęgą nie tylko wojskową, ale i wytwórczą tak wielką, że o wyparciu jej z rynków niepodobna marzyć. Jeśli zaś nie zdołałyby tego uczynić Anglia lub Francja, to czymże jest taki zamiar w naszym przedsięwzięciu? Ale czy my nawet go podejmiemy? Czy go podejmie ogromna masa ludzi, którym kieszeń pozwala zważać tylko na cenę towaru, a nie na jego pochodzenie? Czy zamkną dobrowolnie swoje sklepy i kantory albo nawet zrzekną się części swego zarobku tysiące pośredników przemysłu niemieckiego? Czy można liczyć na długi opór jego pokusom ze strony społeczeństwa, którego wytrwałość w najważniejszych sprawach rzadko wytrzymuje cztery pory roku? A gdyby nawet jego nastrój okazał się długo niezmiennym, czy my jesteśmy w stanie z dnia na dzień stworzyć przemysł własny, dogadzający najskromniejszym potrzebom ogółu - my, którzy ogórki kwaszone sprowadzamy z Cesarstwa? Nieśmiertelne cygara austriackie, bojkotowane niegdyś przez Węgrów i wielokrotnie przypominane w naszej prasie dla podtrzymania buntu, nigdy nie osiągały skutku i tym razem również nie pomogą do "zerwania stosunków handlowych z Niemcami". Takich przewrotów nie dokona ani frazes, ani anegdota.

Więc cóż? Więc dźwigać jarzmo i nawet nie zrobić próby zrzucenia go? Nie, tylko nie fanfaronować, nie durzyć biednego społeczeństwa pustym frazesem i nie zmuszać ludzi nadmiernością wymagań, których oni spełnić nie mogą, do obłudy, kłamstwa i podstępów. My ciągle wypowiadamy wojny, nie przygotowując się do żadnej. Gdybyśmy byli Japonią, wysłalibyśmy do Mandżurii dla złamania armii rosyjskiej oddział "sokołów", a dla zdobycia Portu Artura - wioślarzów. My jesteśmy ogromnie naiwni i ciągle nam się zdaje, że chwilowy rozpęd zastąpi wszystko. "Bojkotowania towarów niemieckich" wyrzeknijmy się, bo to jest czcza bufonada, ale zacznijmy przygotowywać się do wypierania z rynku naszego towarów pruskich, co jest zadaniem znacznie łatwiejszym, a prowadźmy te przygotowania systematycznie, długo, niezmordowanie, bez względu na to, czy zbiry hakatyzmu będą znęcali się nad dziećmi polskimi lub uchwalali prawa wywłaszczenia Polaków z ziemi, czy też nie. Gdyby Europa rzeczywiście dbała o kulturę, a nie spodlała w egoizmie, uznałaby Prusy za ową Kartaginę, która powinna być zniszczoną, bo ona podsyca w ludzkości dzikie instynkty i bezkarne gwałty. Z tego bagna rozpływają się zakażonymi strumieniami wszystkie miazmaty moralne po całym świecie. Polska, jako wielokrotna ofiara tej cholery pruskiej, przenoszonej do Rosji i Austrii, ma najwięcej powodów do nienawidzenia jej gniazda. Ale ona go nie zniszczy, a nawet nie osłabi dziecinnymi pogróżkami i sprowadzeniem skądinąd stu tuzinów guzików lub stu funtów lakieru. Tu potrzeba gruntownego zbadania zależności handlowej i własnych sił wytwórczych, o czym my mamy bardzo słabe pojęcie, tu potrzeba długich zabiegów ekonomicznych, a nade wszystko wytrwałości, do której my jesteśmy tak mało zdolni i w której tak łatwo omdlewamy, że jeśli siwą klacz pomalujemy na czarno, a ona nie urodzi nam karego źrebięcia, porzucamy hodowlę koni. Rozpalmy w duszach naszych ogień, którego by nie zgasiło najlżejsze dmuchnięcie, i dopiero w nim hartujmy narzędzia "bojkotu", które dziś kujemy młoteczkami frazesu.

 


LIBERUM VETO