Nr 8, z 23  lutego 1884

Dopełnienie zapust. - Kobieta z wężem. - Szturm do szpitala Dzieciątka Jezus. - Nadmiar wiedzy wyższej i jej niedostatek między redaktorami. - Puklerz i port w życiu. - Wygody konserwatyzmu. - "Niwa" i Kraszewski, "Prawda" i p. Sienkiewicz. - Ukłon Piekarskiego. - Obojętność. - Deklaracja. - Forsowna protekcja. - Kociołek i garnek. - Ciszej.

W tegorocznych zapustach naszych niczego już nie brak: przesunęły się długim szeregiem wieczorki jedwabne i wełniane, maskarady, bale, tombole, nawet kuligi (bez tradycyjnej sanny), a w końcu, zamiast ludowego niedźwiedzia, wystąpiła... kobieta z wężem. Przed dwoma miesiącami jedno z pism, które niebo i ziemię chce uczynić "większą własnością" swojego "grona", zawołało do ojców i dzieci: prawo w tył - marsz! Dosyć mamy tej wyższej nauki, która mnoży tylko "proletariat nie przynoszący nikomu pożytku"! Gdyby ta komenda zabrzmiała była nieco wcześniej, sądziłbym, że z posłusznych jej rycerzy wyszła redakcja "Dziennika dla Wszystkich". Pismo to bowiem doniosło z najpoważniejszą miną, że z Grodziska przybyła do szpitala Dzieciątka Jezus kobieta z wężem przy piersi, którego niepodobna odjąć. Ponieważ dobre informacje rozbiegają się po mieście szybko, więc też natychmiast obiegły szpital tłumy niżej i wyżej ukształconych, pragnące zobaczyć ową nielitościwie przez gada ssaną niewiastę. Daremnie wywołujący i uciszający wszelkie wiatry miejskie "Kurier Warszawski" przemówił do swych wyczekujących na ulicy czytelników, trzeba było gmachy Dzieciątka Jezus zabezpieczyć policją, tak do nich szturmował (zapewne) "proletariat naukowy".

Boli serce, gdy patrzymy na takie sceny, ale jednocześnie bolą i boki od śmiechu. W kraju, w którym "każdy woła [cytata dosłowna] tylko: nauki, nauki, czy stróż, czy ekonom, czy woźny, czy rzemieślnik", który upada pod ciężarem "wyższej wiedzy", w tym kraju istnieje redakcja wierząca, że kobiecie wpił się w pierś wąż, istnieją tłumy, które zdobywają zdumiony tą napaścią szpital. Alboż nie wymowna ilustracja, nic piekielne szyderstwo życia z komenderujących półgłówków! Mamy za wiele ludzi z wykształceniem uniwersyteckim, a nie posiada go nawet trzecia część redaktorów warszawskich. Cóż tu dziwnego, że w "światłych organach opinii publicznej" pojawiają się bajdy o wężach; cóż dziwnego, mówię, jeśli ludzie, wołający: basta! - do stróżów i woźnych, pragnących dla swych dzieci nauki, nie przypuszczają, że słowo polskie wyjść nie posiada imiesłowu biernego i piszą: "Przyniesiono mi wyszły właśnie spod prasy numer "Kuriera Warszawskiego""? Może wymaganie za wielkie? No, mamy i takich redaktorów, którzy pokończyli tylko szkółki elementarne i którzy - to jest najlepsze! - wyrzucają nieuctwo swym przeciwnikom i rozstrzygają wiekowe spory filozoficzne. Są nawet między nimi po prostu idioci, których pierwszy lepszy figlarz może złapać w pułapkę i przekonać, że np. Sevigne była przyjaciółką Epikura i pisała wraz z nim artykuły przeciwko Talmudowi. Jeżeli zaś tak wygląda wyższa fala naszej inteligencji, czy podobna żądać od toczących się spodem mętów, ażeby wyrzuciły z siebie - wiarę w węże? Wszakże nie tylko ciemny lud, ale i średnie warstwy społeczne, karmione są ustawicznie najrozmaitszego rodzaju bajdami, każdy "poważny organ" uważa sobie za święty obowiązek wpędzać je w trzęsawiska przesądów, utrzymywać przy tym "moralnym dziedzictwie", z którego wywłaszczenie jest "zbrodnią" prasy postępowej - "nihilizmem". Gdybym ja był stróżem tzw. "puklerza" i "jedynego portu", widząc tłumy zebrane przed szpitalem, powiedziałbym sobie: Bardzo dobrze, bardzo dobrze, masy "puklerza" nie zrzuciły, a w tym jest odrobina i mojej zasługi. Ale nasi "jezuici we frakach" nie zawsze lubią zjadać owoce własnego szczepu. Utrzymać ogół w mroku chcą, ale gdy chłop wyciągnie z grobu trupa i odetnie mu głowę dla wywołania w krowie obfitszego mleka, gdy zamiast ratować płonący dom, rzuci weń sól czarodziejską, gdy lud zgromadzi się dla zobaczenia węża u kobiecej piersi - to nie są plony ich zasiewu, temu... nie winien nikt (liberałów oskarżyć trudno), chyba diabeł. Czasem tylko z ochrypłych od wstecznej komendy gardeł wyrwie się krzyk: światła, więcej światła!

Powtarzam zawsze: trzeba być nieprzyjacielem własnego szczęścia i wygody, ażeby u nas nie zostać konserwatystą. Rycerz tego znaku może łamać po cichu wszystkie obowiązki i prawa, a pomimo to nie przestanie być szanowanym. Jego głupota będzie się nazywała powagą, brutalstwo - ferworem, zaciekłość - sprawiedliwym oburzeniem. Gdyby chorągiew postępową wywiesiło takie pismo, jak "Niwa", ta Etna wybuchająca błotem, ta korsarska łódź, wypływająca ze swej szlacheckiej wysepki na dziurawienie statków wiozących płody spokojnej pracy, ochrzczono by je niezawodnie "rewolwerowym" i "rynsztokowym". A przecież "Niwa" wraz z "Biblioteką Warszawską" i "Ateneum" zaliczaną była do organów "poważnych". Weźmy przykład świeży. Niedawno zamieściła ona z lekkiego ducha poczęty artykuł pt. Proletariat naukowy przeciwko nadmiarowi wiedzy wyższej u nas. Musiało w nim roić się dużo szkodliwych bąków, kiedy Kraszewski ów gołębiego serca Kraszewski, który nikogo zaczepiać nie zwykł, a pochwały mierzy z czubem, porównał autora artykułu do człowieka, "który by pogasił świece, obawiając się ognia, i dowodził szkodliwości jego pożarem". Jakże odpowiedziano grzecznie człowiekowi, który promienieje tyloma zasługami? Odpowiedziano mu śród drwin, że opinię na "Niwę" "szczuje" i że spór "ze starcem chorym i znękanym" byłby "niewłaściwy". Proszę wyobrazić sobie, że w ten sposób zakończyła polemikę z Kraszewskim... "Prawda"! Co by to było! Co? Zaraz zobaczymy. Jakkolwiek p. Sienkiewicz już podszrubowany został bardzo wysoko, jednakże Kraszewskim jeszcze nie jest. Otóż w nrze 3 "Prawda" pozwoliła sobie zaznaczyć, że język rusiński, którym mówią jego bohaterowie, nie jest poprawnym. Autor tej uwagi został naprzód zburczany przez nietykalnego p. Sienkiewicza, a następnie "Niwa" rzekła: "Domyślać się łatwo, że idzie tu po prostu o usmarowanie błotem niepospolitego artysty-pisarza, którego wielki talent i rychło zdobyta sława wielu bardzo wyrobnikom pióra stają solą w oku, a szydłem w gardle... W granicach ogólnie obowiązującego, oficjalnego państwowego porządku istnieć musi drugi - normalny, którego hierarchiczne szczeble stanowią: cnota, rozum, talent, zasługa, słowem, wpływowa powaga, wspierająca się na indywidualnych jakościach, stanowiących pewien rodzaj wytyczni, przykładowych wskazówek dla ilości." Nieposzanowanie i podkopywanie wszelkiej "powagi" jest uczynkiem "występnym"; "wszelka junakieria czczej pychy... poczytywaną być winna za pewien rodzaj moralnego nihilizmu". A gdyby tylko nas, współpracowników "Prawdy", dopuścić tam, gdzie nam "na szczęście dojść trudno", to "rychło bardzo poszlibyśmy o lepsze z Albą i Torquemadą, z Cromwellem i Maratem, z Rigaultem i Ciuseretem". Krótko mówiąc, jeśli dalej będziemy robili uwagi p. Sienkiewiczowi, to "społeczeństwo ogarnie zgnilizna" i "moralny nihilizm", a my będziemy nie donoszonym zawiązkiem Torquemadów, Maratów, Cromwellów itd. Czyli p. Jackowi Soplicy z "Niwy" Piekarski na mękach bardzo nisko się kłania. Z tego wściekle humorystycznego wywodu sens moralny wyciągnąć można tylko taki: nigdy klika z bezwzględniejszą zuchwałością nie broniła swych niskich interesów i nigdy z większą poniewierką pracy i zasługi przeciwników nie forytowała swoich protegowanych, jak to czyni wielkopańska czeladka z "Niwy". Przed kilku miesiącami pismo to przytoczyło skargę "Kuriera Poznańskiego" (nadesłaną z Warszawy!) na obojętność względem p. Sienkiewicza, na którego cześć "nie zapieje żaden szczygieł literacki, żaden dziennikarz, choćby kilku słowy, nie zwróci uwagi czytelników na jego znakomite dzieło [Ogniem i mieczem]". Ponieważ są gazety "poważne i bezstronne", które, zamieszczając artykuły wstępne o przejeździe pułkownika bułgarskiego przez Warszawę, nie wspomniały dotąd (po trzech latach) o "Prawdzie"; ponieważ są organa, które ją tylko czernią ("Niwa") i nigdy nie znalazły ani jednego słowa uznania dla nas; ponieważ p. Sienkiewicz jeszcze nie ukończył swej powieści, a już ona jest oklaskiwaną, ilustrowaną, głoszoną za "znakomite dzieło"; ponieważ autor ten z bezprzykładną nawet w naszej literaturze starannością jest tak dalece reklamowanym, że przez połowę prasy przebiegła wiadomość o jego "tryumfie w kuchni wiedeńskiej", gdzie popłynąć miały łzy z oczu kucharki czytającej Janka Muzykanta - tylko więc rozbrykana bezczelność może wyrzucać społeczeństwu lekceważenie p. Sienkiewicza, a prasę liberalną szkalować za milczenie o jego utworze, który dopiero się drukuje. Naszych utworów po kilka lat nie zamieszczano nawet w bibliografii, a jednak nie protestowaliśmy. Chociaż p. Sienkiewicz tyle złożył nam dowodów swej "bezstronności", że jednego razu nas zwymyślał w "Słowie", a drugiego - zamieścił cudze wymyślanie, i chociaż cała jego publicystyczna działalność jest dla nas wstrętną, przyznamy zawsze, że jest to powieściopisarz bardzo zdolny i pozostawi literaturze utwory bardzo piękne. Nie znaczy to przecież, ażebyśmy wraz z jego przyjacielską gawiedzią uważali go za "fenomen", ażebyśmy nie mieli prawa do krytyki. Ma on być dla nas "solą w oku i szydłem w gardle". Dla kogo, proszę pana, nie-"wyrobnika" z "Niwy"? Czy dla usunięcia podejrzeń wystarczy oświadczenie, że przyznajemy mu wyższość nad wszystkimi nowelistami "Prawdy"? Po tej deklaracji czymże nas kłuć może? Redaktorstwem "Słowa"? Nie zazdrościmy. Nieszczęściem p. Sienkiewicza nie jest prasa liberalna, ale głupkowaty chór, który zamiast szerzyć wartość utalentowanego przyjaciela, ośmiesza go przesadą pochwał i niezręcznym ich egzekwowaniem u przeciwników. Dzięki temu chórowi forsownie protegowany, budzi w literaturze przeciw sobie reakcję, budzi opór przeciw temu niecierpliwemu dyskontowaniu sławy. Gdyby on napisał tylko Szkice węglem, utwór znakomity, już byśmy mieli dostateczny powód cenić jego talent. Ale bez uczuwania soli i szydła nie możemy i nie potrzebujemy wypłacać mu tego, czego nie zarobił. "Prawda" "systematycznie" napada go - i ta sama "Prawda" wkrótce pomieści szerszy rozbiór całej jego działalności, podczas gdy czytelnicy "Niwy" znają go tylko jako bohatera czczonego wierzganiem ku ościeniom prasy postępowej.

Szanowna Etno więc, nie rzucaj na nas swej błotnistej lawy. Jeśli sądzisz, że po drabinie paszkwilu na przeciwników wprowadzisz przyjaciela do Olimpu, to bardzo się mylisz: oni nie będą przez to ani o włos niżsi, a on ani o włos wyższym. Szlachecki kociołek, w którym gotuje się rosół z pana Mścisława i Jacka, niech nie przygania garnkowi, w którym siedzą postępowcy, bo może wnuki tych panów z linii żeńskiej nie będą znali nazwisk swych dziadów, gdy niejeden postępowiec jakiś kącik w literaturze dostanie. W ogóle mniej "ferworu", a właściwie łajaniny, panowie dobosze "zwartego zastępu", który dotąd na jedną szpilkę nadziany, końców jej nie pokrywa, bo tacy znakomici mężowie, tacy "nienajemnicy", i "niewyrobnicy", tacy "niezależni" głośno krzyczeć i szkalować ludzi nie powinni. :

W tej chwili odbieram premium "Echa Muzycznego i Teatralnego", sześć portretów: Arrigo Boito, Patti, Pailleron, Modrzejewska, Żółkowski i - Sienkiewicz.

"Mein Liebchen, was wilist du noch mehr?"

Porcję wymyślań za to w kuchni "Niwy" - "staluję".

 


LIBERUM VETO