Nr 5, z 3 lutego 1883

Hannibal ante portas, czyli Yankee na czele zboża. - Wojna amerykańska o wybicie Europy spod naszej pszenicy. - Co robią elewatory i warranty. - Gęganie na Kapitolu. - Dobre drogi. - Podejrzane ostrzeżenia. - Mądrość polska po szkodzie. - Świadkiem Kobiałecki. - Współudział w nieszczęściu. - Prośba do Floqueta. - Kłopot Towarzystwa Dobr[oczynności] z zapisem Rapackiej. - Gdyby tak m y.

"Hannibal ante portas!"

Krzyk ten przelatuje przez wszystkie usta "własności większej", a długoletnia gęś jej Kapitolu, "Gazeta Warszawska", nie przestaje ani na chwilę ostrzegać zagrożonych ziemian. Ów groźny Hannibal tym razem przychodzi nie z Afryki, lecz z Ameryki, i prowadzi za sobą nie roty wojsk, ale partie zboża. Tak, zwycięski Yankee stanął przed naszymi bramami i niesie nam zagładę. Tere-fere - mówiliśmy sobie długo, niepokojeni przepowiedniami, dziś okazuje się, że to wcale nie tere-fere. Zmyślny, praktyczny Amerykanin może na rynki europejskie dostarczać zboże taniej niż sami Europejczycy, a między nimi niepoślednie miejsce zajmujący - my. Gdyśmy wszystko stracili, z czym świat się liczy, pozostała nam tylko pszenica, o którą on dbać musiał. Była to resztka aktywów, która podniosła naszą upadłość i utrzymała firmę tak niewinnie, że to nie kłuło w oczy nawet p. Muraszki (dziwiłbym się, gdyby czytelnicy nie znali tego męża). I oto nagle okrutny Yankee przecina tę ostatnią nić naszej łączności z targowiskami Europy.

- Ależ, na miłosierdzie boskie - woła słysząc to najwierniejszy z prenumeratorów "Niwy" w Owczej Nóżce z przyległościami - na miłosierdzie boskie, jak on to mógł zrobić, przecież odległość, transport!...

- Elewatory - odpowiada smutnie "Gazeta Warszawska".

- Co za licho?

- Czort wymyślił: taka maszyna, która w ciągu jednego dnia może zsypać do magazynu 300 wagonów, czyli 40 tysięcy hektolitrów zboża. Ośm godzin zaś potrzeba na przewiezienie z magazynu na okręt 25 tysięcy hektolitrów.

- Bajki - twierdzi właściciel Owczej Nóżki - zresztą pozostaje jeszcze zwózka z różnych okolic.

- Drogi, mości dobrodzieju, drogi nieco lepsze niż z Wąwolnicy do Puław.

- A mówiłem - zawoła niejeden z zainteresowanych słuchaczów tego dialogu - zachęcałem na zebraniach gminnych do naprawy dróg! Masz teraz! Diabli wezmą nasze pary. Mosiek nie kupi ich już dla wysypania sobie podwórza na kuczki.

Stało się - "Hannibal ante portas". Dziś już nawet polityk "Gazety Warszawskiej", karcąc Gladstone'a, nie będzie miał odwagi mu powiedzieć: popraw się, bo ci nie damy pszenicy. I kto by się tego był spodziewał, ażeby bezbożny, pozbawiony "wyższych uczuć", obrzydły niebu Yankee, którego nawet panna Aniela czy Amelia w "Bibliotece Warszawskiej" niemiłosiernie wydrwiła, ażeby ten rudy bałwan tak nas pokonał? Ani do spowiedzi nie uczęszcza, ani księdza w czasie procesji pod rękę nie prowadzi, ani herbem się nie pieczętuje, ani nawet czwórki dobranej nie posiada... Powynajdywał sobie jakieś elewatory, zamiast porządnych rewersów, zamkniętych w biurku, pisze i puszcza między łudzi jakieś warranty i pomimo to tanie] sprzedaje amerykańską pszenicę w Europie. To już - niestety - fakt, którego zdmuchnąć trudno. Gdy jeszcze przed kilku laty na pewnym zebraniu obywatelskim syn podrujnowanego ziemianina dowodził, że nasz przemysł rolniczy winien szybko ulepszać swe środki i drogi, wyśmiano nowatora kpinkami.

- Ojciec - mówiono - stracił majątek, więc syn chce odbić się na inżynierstwie i wystraszyć pieniądze z naszych kieszeni do swojej. Znamy się na tych sztukach!

Toż samo powtarzała nasza krytyka teatralna i powieściowa. Z zadowoleniem przypatrywała się ona i przypatruje tysiącom postaci szlachciców, ale gdy jej kilka razy ukazano na scenie inżyniera, zawołała ze wstrętem: dosyć tego dobrego, dosyć, już znamy! Skutkiem tego szanujący swą godność dramaturg wolałby dziś wprowadzić do swej sztuki mamuta niż konstruktora elewatorów. Toteż nasi konstruktorzy, doznawszy chwilowego powodzenia, włóczą się bez zajęcia po ulicach i wzdychają, ażeby municypalność kazała przemalować tabliczki na domach, bo może to dałoby im zarobek, którego daremnie szukali - przy tramwajach. Te zawody nie stanowią zachęty dla pokoleń dorastających, które powtarzają sobie: to nie droga do szczęścia. Gdy przed kilkunastu laty pisma, ćwicząc naszą tradycyjną ideologię, zaczęły pędzić młodzież ku zajęciom praktycznym, rzuciła się ona tłumnie na to pole, dziś jednak, pokazując swoje oparzenia, radzi innymi na zimne dmuchać. Byłoż to skierowanie fałszywe? Bynajmniej, nie przewidziano tylko, że nie dość wykształcić techników, inżynierów, górników itd., trzeba ich nadto zużytkować. Kto ich zużytkuje? Fabrykant, zwykle cudzoziemiec, ma swoich, pomysłowość przedsiębiorców nie wychodzi poza granice dostaw kolejowych, a obywatel ziemski sądzi, że rolnictwo jest przedstawicielstwem narodu, a nie przemysłem. Gospodarować jak Bóg przykazał, naprawiać te tylko drogi i mostki, po których kareta w niedzielę do kościoła się toczy, unikać wszelkiej inżynierii, bo ta wyziębia serca i wypróżnia kieszenie, utuczyć parę koni lub wieprzów na wystawę - oto recepta agronomiczna. Czasem na gruntach podupadłego dziedzica, któremu już Berek kredytować nie chce, jakiś cudzoziemiec znajdzie i tanio kupi cenną rudę, wtedy wywłaszczony jej posiadacz mówi do sąsiada;

- Ależ któż, proszę pana, spodziewał się! Chociaż ja nieraz mówiłem do ekonoma: Kobiałkowski, tam się coś pięknie żółci!

Otóż gdyby ów bystry ziemianin sprowadził górnika i wraz z nim zbadał, co się u niego tak pięknie żółci, gdyby inni mniej myśleli o "przedstawicielstwie narodowym", a więcej o przemyśle, ulepszeniu narzędzi rolniczych, poprawie dróg i tym podobnych rzeczach, które wyziębiają serce i wypróżniają kieszeń, może by nasza pszenica lepiej wytrzymała walkę z amerykańską i może by Hannibal nie stał tak groźnie ante portas. Pamiętam, pamiętam, szanowni bracia, że i obywatel ziemski znajduje się często w niemożności zrobienia czegoś z powodów... niezależnych od redakcji, ale i to wiem, że często owymi powodami nasypuje on sobie miękkie do spania poduszki.

Co tam drogi, maszyny, konkurencja zbożowa - przed naszymi drzwiami stoi gorszy Hannibal, Floquet . Jak wiadomo, okrutny ten deputowany francuski zaproponował wydalenie z kraju wszystkich członków rodzin panujących. W pierwszej chwili zdawało się, że nas to ani grzeje, ani ziębi, tymczasem nagle w oczach jednego z pism ukazała się łza. Niestety, interdykt i nas dotknie, gdyż jedna z naszych babek z babką pewnego pretendenta francuskiego przy tymże samym słońcu - jak mówi lud - bieliznę suszyła. Za nicią koligacyj pójdzie wygnanie. Ach.

"Jak być dumnymi, nauczą nas smutki,
Bo ból jest dumnym, chociaż gnie człowieka" -

wołam jak Konstancja Szekspirowska i pocieszam ten zraniony przez Floqueta dziennik, który za nas wszystkich się zmartwił.

Deputowany francuski tak się rozmachał, że gotów nam przypędzić z Paryża wszystkich nadwiślańskich wielbicieli półświatka,. miłych chłopczyków, którzy kryjomo uciekają tam z zakazanymi owocami, całą armię pozłacanych kpów, którzy zamiast znaczka Legii Honorowej noszą w klapie tużurka czerwone stokrotki, a do nazwisk przyczepiają sobie de, czeredę zbiegłych ze skradzionymi pieniędzmi kantorowiczów i tym podobnych bohaterów bulwarowych. O, tych, czcigodny Floquecie, pozostaw, a jeżeli chcesz koniecznie ich wygnać, to przynajmniej nie do nas. Każ ich zapakować w dziurawy statek i puść na morze podczas gęstej. mgły. Zrób to dla biednego społeczeństwa, które zbyt mało posiada, ażeby jeszcze mogło karmić próżniaków i urwisów.

Jest to chyba jedyny gatunek (z tolerowanych), którego nieobdarowała zacna Rapacka. Dłoń jej była jakimś czarodziejskim. rogiem obfitości. Choć martwa, dotąd jeszcze wysypuje zapisy. Znowu gazety donoszą o jej legacie dla Towarzystwa Dobroczynności na wydawanie popularnych dziełek przyrodniczych. Przyrodniczych! Wystawiam sobie, jak szanowna ta instytucja drapie się w głowę i rozmyśla, co z tym fantem zrobić. Dostała kilkadziesiąt tysięcy rubli - dotąd dobrze, ale na dziełka przyrodnicze - jak to wyleżć z tak niebezpiecznej pętlicy i nie udusić się? Gdyby chodziło o "porządne katechizmy", które p. Miklaszewski tak gorliwie zalecał Kasie Mianowskiego, wreszcie o jakiś niewinny kisiel literacki, ale książeczki przyrodnicze, do których darwinizm coraz bardziej wsiąka, których nie może pisać ani dr Chomętowski, bo już umarł, ani ksiądz Pawlicki, bo mieszka daleko - Jezu Chryste! Poczciwą, świętą niewiastą była Rapacka, chociaż - świeć, Boże, nad jej duszą - także miała swoje słabości. Tanie kuchnie dla studentów, zapomogi dla uczącej się młodzieży, legaty na wydawnictwa przyrodnicze - to wszystko niepotrzebne. Ach, my z ,,Przeglądu Katolickiego" wiedzielibyśmy, jak tymi pieniędzmi rozporządzić - co? Zbudowalibyśmy wielki klasztor jezuicki, potem zakupilibyśmy wielki las, zrąbalibyśmy go na szczapy, ułożyli z nich przed tym klasztorem olbrzymi stos, stanęli z zapaloną pochodnią i pogrozili: cicho, pozytywiści, darwiniści i kazuiści, bo...

 


LIBERUM VETO